środa, 29 października 2014

Rozdział 6

No, udało mi się!

***

- Zostanę aresztowany – Przemknęło przez myśl Pecka – Zostanę aresztowany, przez przyjaciół! – Tylko ta jedna myśl kołatała się po jego umyśle – Boże, dlaczego to muszą być właśnie oni?!
- Może byś tak w końcu wyszedł z tej kanciapy – Z zamyślenia wyrwał go głos Sheridana – Czy może Tony na ci pomóc – Jednak DiNozzo sam nie miał pojęcia jak się teraz zachować. Ani przez myśl mu nie przeszło żeby zakuwać w kajdanki swojego brata.
- Kapitanie nie może pan go aresztować! – W końcu odezwał się Ojciec Magill, który otrząsnął już się z szoku, choć nadal był bardzo zdenerwowany.
- Ależ owszem mogę i powinienem – Odparł szorstko kapitan.
- Ale… - Zaczął niepewnie Tony odwracając się w stronę Sheridana.
- Ale tego nie zrobię – Dopowiedział, już łagodnie, kapitan.
- Nie? – Pozostała trójka wykrzyknęła jednocześnie w szoku.
- Nie, oczywiście, że nie – Zaśmiał się Sheridan, w jego głowie właśnie uformował się pewien plan, który na pewno spodoba się pozostałym tu zgromadzonym – Ale musimy porozmawiać, więc może jednak wyjdziesz – Zwrócił się do Templetona.
Gdy Peck już wyszedł z składziku i wszyscy znaleźli sobie miejsca siedzące kapitan Sheridan zaczął im wszystko tłumaczyć.
- Zacznę może od tego, że naprawdę nie mam zamiaru nikogo aresztować – Uspokoił jeszcze raz porucznika i księdza, którzy nadal siedzieli nieco spięci – Ale nie możemy cię tu zostawić – Tu zwrócił się już bezpośrednio do Templetona – Decker nadal jest w mieście i węszy. Wczoraj był na komisariacie i ucięliśmy sobie małą pogawędkę.
- Małą pogawędkę? – Wtrącił Tony – To nie była mała pogawędka, raczej wielka kłótnia. Słyszała was cała komenda.
- No może i tak – Sheridan przyznał mu rację po chwili zastanowienia – Tak czy siak, Decker tu jest i cię szuka, podobno dostał cynk z tajemniczego źródła, że gdzieś się tu kręcisz. Zaproponowałem mu pomoc jednak on odmówił, stwierdził, że to sprawa wojska i MP poradzą sobie sami. Więc postanowiłem utrzeć nosa temu dupkowi…
- Kapitanie! – Oburzył się Ojciec Magill – Proszę uważać na język!
- Przepraszam Ojcze, ale półkownik Decker zasługuje na te miano – Odparł spokojnie kapitan – Tak więc, uznałem, że będzie lepiej jeśli to ja… My – Poprawił się szybko spoglądając na DiNozza – Że będzie lepiej jeśli to my cię znajdziemy i ukryjemy w bezpiecznym miejscu.
- W bezpiecznym miejscu? To znaczy gdzie? – Zainteresował się Peck.
- No na przykład w moim domu – Odparł gładko Sheridan.
- W pańskim domu? – Zdziwił się Ojczulek. Nadal niezbyt ufał tym ludziom, bądź co bądź to policjanci, a Templeton to zbieg. Czy oni naprawdę chcieli zaryzykować swoje kariery dla młodego porucznika?  Co się za tym kryje? I wtedy stało się coś czego Ojciec nigdy by się nie spodziewał.
- Zgoda, niech będzie – Templeton tak po prostu się zgodził.
- Ale Templeton! – Ojciec próbował wybić mu to z głowy.
- Spokojnie Ojczulku – Uspokoił go Peck –Ufam tym ludziom. Pamięta Ojciec gdy przyjechał Ojciec na jeden ze zlotów w Londynie, przedstawiłem wtedy Ojcu moich przyjaciół, moje przyszywane rodzeństwo, to – Tu wskazał na młodego detektywa – Jest Anthony DiNozzo Jr. – Na dźwięk swojego całego imienia i nazwiska DiNozzo się lekko skrzywił, wolał gdy mówiono do niego po prostu Tony lub po prostu po nazwisku, nie cierpiał gdy nazywano go Junior – A to – Ciągnął dalej Temp niezrażony reakcją przyjaciela – Jest John Sheridan jeden z najlepszych koordynatorów misji jakiego dane mi było poznać – Tu wskazał na kapitana.
- Nie powinieneś rozmawiać o tym – Kapitan specjalnie położył większy nacisk na słowo „tym” – Z osobami postronnymi.
- Och spokojnie – Uspokoił go Peck – Ojciec Magill też był agentem.
- Ojciec był agentem? – Zdziwił się Tony – Ale Ojciec jest… No Ojcem.
- Chyba nie sądziłeś młodzieńcze, że urodziłem się księdzem – Odrzekł z lekkim rozbawieniem Ojczulek.
- To dzięki Ojcu Magillowi trafiłem do CHERUBA – Wyjaśnił krótko Temp.
Nagle do gabinetu znów weszła zdyszana siostra Ericka.
- Cóż znów się stało siostro – Spytał spokojnie Ojciec.
- Wojsko przyjechało Ojcze – Odparła siostra ledwo łapiąc oddech – Półkownik Decker chce przeszukać sierociniec.
- Decker już tu dotarł? – Zaniepokoił się kapitan.
- Siostro – Ojczulek zwrócił się do kobiety – Niech siostra zajmie czymś półkownika Deckera, zaraz tam przyjdę.
- Ja? – Zdziwiła się siostra – Ale czym mam go zająć?
- Coś siostra wymyśli – Odparł spokojnie ksiądz – Wierzę w siostrę! – Po tych słowach siostra Ericka wyszła z gabinetu.
- I co teraz – Zmartwił się Tony – Oni nie mogą go tu zobaczyć – Wskazał na Pecka.
- Dobra zrobimy tak – Sheridan myślał szybko nad jakimś planem ucieczki – Ty i Peck wyjdziecie przez okno…
- To okno się nie otwiera – Przerwał mu z rezygnacją Temp.
- To wybijcie szybę – Powiedział zniecierpliwiony kapitan – Wyjdziecie przez okno, a ja pójdę z Ojcem Magillem i dowiem się co kombinuje Decker.
- Ok. – Powiedzieli równocześnie DiNozzo i Peck.
Kapitan i Ojciec poczekali chwilę, aż panowie uporają się z wybiciem szyby najciszej jak się da. Po ich wyjściu oni sami opuścili gabinet używając do tego drzwi.

Temp i Tony wydostali się z budynku dość sprawnie, na szczęście gabinet Ojca Magilla znajdował się na parterze więc nie musieli zbytnio się gimnastykować. Teraz przed nimi była trudniejsza część zadania, musieli przemknąć niezauważeni obok hordy MP, która tłoczyła się przed sierocińcem.
- Może powinniśmy spróbować tyłem? – Zaproponował Peck.
- Możemy – Odparł DiNozzo nadal przyglądając się żołnierzom przed głównym wejściem – Prowadź, ty lepiej znasz ten teren – Spojrzał na przyjaciela.
- Dobra – Peck chwilę się zastanowił, przecież była taka możliwość, że na tyłach budynku też natkną się na MP – Chodźmy – Zdecydował, że jednak zaryzykuje i poprowadził przyjaciela na tyły.
Za domem dziecka znajdował się mały lasek. Musieli się do niego przedostać jeśli chcieli wyjść z terenu sierocińca. Szybko uporali się z przejściem na drugą stronę ogrodzenia i teraz w końcu mogli odetchnąć z ulgą, bowiem znajdowali się teraz w cieniu drzew gdzie nikt nie powinien ich już wypatrzeć.
- Wiesz może co jest po drugiej stronie? – Zapytał spokojnie Tony.
- O ile dobrze pamiętam to druga część lasu została zamieniona w park – Zamyślił się Temp – Za parkiem znajduje się FORUM.
- Świetnie – Ucieszył się DiNozzo – Teraz wystarczy, że załatwimy sobie jakiś transport i jesteśmy w domu – Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wiedział już doskonale kogo poprosi o podwózkę, z tą myślą zaczął szukać odpowiedniego numeru w komórce.
- Tony, czekaj! – Zatrzymał go Temp – Nie rozumiem – Powiedział ostrożnie.
- Czego nie rozumiesz? – Zdziwił się Tony.
- Dlaczego ty i kapitan ryzykujecie swoje kariery i wolność żeby mi pomóc? – W końcu powiedział to na głos.
-Ponieważ jesteś naszą rodziną – Odparł Tony takim tonem jakby właśnie rozmawiał o pogodzie – Jesteś moim bratem. Chyba nie chcesz żebym teraz zakuł cię w kajdanki i oddał w ręce Deckera?
- Nie oczywiście, że nie, ale niepotrzebnie się dala mnie narażacie – Powiedział półszeptem Peck.
- Nie potrzebnie? – Oburzył się nieco DiNozzo – Posłuchaj Sheridan narażał swoje dobre imię, dla mnie, gdy przyjął mnie do policji w LA. Większość gliniarzy nadal nie chce ze mną pracować. Jedyne osoby które mnie nie gnoją na każdym kroku to Sue, Kelly i Matt, w rezultacie im też się obrywa – Mówił spokojnie, ale w jego oczach było coś takiego co nie pozwoliło Peckowi mu przerwać, zastanawiał się tylko co takiego się stało, że policjanci z Los Angeles tak bardzo go nie lubią – Jeśli codziennie narażają się na te obelgi dla mnie to z całą pewnością nie zostawią i ciebie.
- Ja nie wiem co powiedzieć – W końcu wydusił z siebie Temp – Co się stało? – Po chwili zadał to pytanie.
- Co? – Tonego lekko zdziwiło to pytanie, po chwili dotarło do niego, że przecież Peck nic nie wie o jego kłopotach – Ach, to długa historia - Ta odpowiedź zaintrygował Templetona jeszcze bardziej, chyba będzie uciąć sobie z przyjacielem długą pogawędkę.
W końcu ruszyli na przód, w czasie ich cichej wędrówki Tony wysłał szybką wiadomość SMS do jednego z przyjaciół. Gdy dotarli na parking przed FORUM samochód już na nich czekał.
- No witam panów – Powitała ich uśmiechnięta od uch do uch Kelly.
- Kelly? Co? Jak? – Jej widok bardzo zdziwił Templetona.
- Wysłałem jej SMS’a – Odparł Tony klepiąc przy tym przyjaciela po plecach – Zawiezie nas do domu Sheridana.
- Tylko błagam powoli – Powiedział półżartem-półserio Temp, dobrze pamiętał jakim kierowcą była Donowan, istny szatan na drodze – Nie chcę zwrócić mojego śniadania.
- Postaram się – Kelly wyszczerzyła ząbki i wsiadła do auta.
- Tył czy przód – Zapytał Tony pozwalając przyjacielowi wybrać miejsce.
- Tył – Stwierdził bez chwili wahania Peck – Łatwiej będzie się tam schować jeśli natkniemy się na wojsko.
- Racja – Przyznał DiNozzo – No to wskakuj.

piątek, 24 października 2014

Rozdział 5

Tak udało się! Napisałam to! Dzięki wielkie za komentarze, cieszę się, że się wam podoba i że w ogóle ktoś to czyta. Mam nadzieję, że się w tym nie poplączę i wy też nie. Jeśli jest coś dla was niejasne to chętnie wyjaśnię o co biega (no chyba, że jest wyjaśnienie zaplanowane w opowiadaniu, wtedy musicie poczekać)...

No to serwuję rozdział 5 :D

Dwa dni później, Sierociniec Matki Boskiej Miłosiernej

Właśnie minęła godzina 20. Ojciec Magill, jak co wieczór zasiadł przy biurku w swoim gabinecie. Wiedział, że nie jest tam sam. Bądź, co bądź nie był księdzem od urodzenia, mało kto wiedział, że ten stary poczciwy ojczulek był kiedyś dobrze wyszkolonym agentem, pewnej ściśle tajnej organizacji. Po prostu po ukończeniu kariery agenta wstąpił do seminarium i został księdzem. Jednak jego wyszkolenie nadal dawało o sobie znać, miał bardzo wyczulone zmysły, choć teraz, z racji wieku, z pewnością nie są tak ostre jak dawniej. Nadal był w stanie wyczuć czyjąś obecność w swoim gabinecie i chyba nawet wiedział, kto go odwiedził.
- Witaj Ojcze – Powiedział półszeptem przybysz.
-Templeton! – Jednak Ojciec Magill się nie mylił, to był porucznik Peck – Co cię tu sprowadza?
- Potrzebuję pomocy – Odparł tamten.
- Myślałem, że Drużyna A jest w Langley – zapytał Ojciec – Gdzie są pozostali?
- Drużyna A jest w Langley – Odpowiedział wymijająco Templeton.
- Och drogi chłopcze co się stało? – Teraz Ojciec poważnie się zaniepokoił.
- To skomplikowane – Temp jakoś nie chciał wciągać w to wszystko Ojca Magilla.
- Naprawdę sądzisz, że zadowolę się taką odpowiedzią? Przychodząc tu już mnie w to wmieszałeś – Ojciec jakby czytał mu w myślach – Podejrzewam, że skoro jesteś tu sam to zapewne Stockwell cię tu nie posłał i zapewne wysłał za tobą swoich sługusów.
- Jak zawsze ma Ojciec rację – Odparł zrezygnowany Peck i usiadł w końcu na krzesło stojące przy biurku księdza. Teraz siedzieli twarzą w twarz, dopiero teraz Ojciec zobaczył swojego dawnego podopiecznego w nikłym świetle lampki biurkowej. Widać było, że młody mężczyzna od dawna dobrze nie spał i z pewnością też nie jadł. Był strasznie blady – Uciekłem – Powiedział w końcu Temp – Miałem już dość bycia chłopcem na posyłki tego cholernego, egocentrycznego dupka.
- Templeton język! – Pouczył go Ojciec, choć, wstyd się przyznać, czasem on sam, w myślach oczywiście, określał tak tego człowieka.
- Wybacz Ojczulku – Peck posłał w stronę Ojca słaby, ledwo widoczny, przepraszający uśmieszek – Tak więc uciekłem od generała.
- Sam? – Zadał to pytanie, choć znał już odpowiedź, nadal jednak miał nadzieję, że Templeton nie został sam.
- Tak, sam – Odparł kwaśno Temp – Reszta nadal wierzy, że ten… że Stockwell załatwi im ułaskawienia, ale ja już w to nie wierzę, minęło zbyt wiele czasu, a jego szalone misje są coraz bardziej niebezpieczne.
- Rozumiem twój punkt widzenia Templeton – Powiedział spokojnie Ojciec Magill – Prawdę powiedziawszy nie sądzę żeby Stockwell miał zamiar wypuścić Drużynę A z swoich rąk, a przynajmniej nie dobrowolnie.
- Zaraz, skąd Ojciec wie tyle o tym człowieku? – To Pecka w końcu dotarło, że przecież nie rozmawiał z Ojcem Magillem od dawna, ich ostatnia rozmowa miała miejsce przed całym tym bagnem ze Stockwellem. Więc skąd u licha ciężkiego Ojczulek wie o nim aż tyle.
- Oj drogi chłopcze zapominasz, że nadal mam pewne znajomości – Mówiąc to Ojciec uśmiechnął się tajemniczo.
- Nadal nie mogę sobie Ojczulka wyobrazić jako tajnego agenta – Stwierdził Temp i pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem.
- Miło mi to słyszeć – Roześmiał się Ojciec – No dobrze, ale teraz lepiej znajdźmy ci jakieś wygodne łóżko – Powiedział już z pełną powagą – Choć mój drogi.
Templeton nie miał zamiaru sprzeciwiać się staremu księdzu dlatego też posłusznie poszedł za nim korytarzem wiodącym z gabinetu Ojca do pokoi dzieci w sierocińcu. Ojczulek poprowadził go do małego pokoiku znajdującego się niedaleko głównego wyjścia z Domu Dziecka. Był to pokój w którym, w razie potrzeby spały nowe dzieci, te które trafiły tu z ulicy i być może po prostu się tylko zgubiły.
Peck dobrze pamiętał ten pokój, mały ale przytulny z przylegającą do niego małą łazienką. Jeśli miał być ze sobą szczery to, to było chyba jego najwcześniejsze wspomnienie, ten pokoik. Nie miał pojęcia jak tu się znalazł, ale obudził się tu pewnego poranka po naprawdę ulewnej nocy.
- No Templeton – Z rozmyślań wyrwał go głos Ojca Magilla – Możesz się tu trochę przespać, niestety obawiam się, że będę musiał obudzić cię dość wcześnie. Siostra Marta codziennie o siódmej rano sprząta to miejsce.
- Nie ma sprawy Ojczulku – powiedział z rozbawieniem Temp, oj tak siostra Marta jest bardzo zasadniczą kobietą. Peck pamiętał ją dość dobrze i choć miło by było znów z nią porozmawiać to obawiał się, że ona nie byłaby zachwycona jego obecnością w sierocińcu o tak wczesnej porze.
- Dobranoc drogi chłopcze – Pożegnał się Ojciec – Dobrze cię znów widzieć.
- Dobranoc Ojczulku. Miło jest znów wrócić do domu. Nawet jeśli to tylko na jedną noc – Odpowiedział Temp po czym ziewnął ze zmęczenia.
- Dobranoc – Powtórzył Ojciec po czym wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.

Następnego dnia rano

Tak jak Ojciec Magill powiedział tak też zrobił. O godzinie 6.30 przyszedł do pokoiku aby obudzić Templetona, okazało się to jednak niepotrzebne, Peck był już w pełni rozbudzony.
- Dzień dobry mój drogi – Przywitał się Ojczulek.
- Dzień dobry Ojcze – Odpowiedział porucznik i przeciągnął się leniwie.
- Jak się spało? – Zapytał Ojciec.
- Dobrze – Stwierdził Temp i w tym samym momencie jego pusty żołądek dał o sobie znać głośnym burczeniem – Jednak teraz bym coś zjadł.
- Właśnie słyszę – Ojczulek nie był w stanie zamaskować rozbawienia jakie wymalowało się na jego twarzy gdy usłyszał burczenie – Choć ze mną, zaraz coś zjemy.
Ojciec Magill poprowadził go znów do swojego gabinetu gdzie czekała już na nich gorąca jajecznica i aromatyczna świeżo parzona kawa. Porucznikowi znów zaburczało w brzuchu na co Ojczulek roześmiał się serdecznie i zaprosił Pecka, gestem ręki, aby usiadł i zjadł śniadanie wraz z nim. Po niespełna 15 minutach, gdy talerze były już puste, a ich brzuchy pełne, Ojciec Magill spoważniał i spojrzał badawczym wzrokiem na młodego porucznika.
- Więc co teraz zamierzasz? – W końcu zadał to jedno szczególne pytanie.
- Szczerze powiedziawszy nie wiem – Odpowiedział zgodnie z prawdą Peck – Raczej nie mogę zostać w Los Angeles, zbiry Stockwella i zapewne wojsko będą mnie tu szukać – Właściwie nie myślał o tym co stanie się po ucieczce od Stockwella, po prostu zwiał i tyle, no ale co teraz ma z sobą zrobić – Może wyjadę do Anglii? We Ojciec może im się tam przydam na coś.
Ojciec miał już coś odpowiedzieć jednak do jego gabinetu weszła siostra Ericka, jedna z zakonnic zajmujących się sierocińcem, była czymś bardzo przejęta.
- Och wybaczy Ojciec, nie wiedziałam, że Ojciec ma gościa – Powiedziała nieco zmieszana.
- Nic się nie stał siostro – Uspokoił ją ksiądz – O co chodzi?
- Policja chce z Ojcem rozmawiać – Odparła siostra – Czekają za drzwiami.
- Dobrze, proszę im przekazać żeby chwileczkę, zaczekali zaraz ich zawołam – Stwierdził Ojczulek. Gdy siostra wyszła Ojciec zwrócił się do Pecka – Musisz się gdzieś schować mój drogi, policja nie może cię tu zobaczyć.
- Może oknem? – Zaproponował z nadzieją w głosie Temp.
- Przykro mi, odpada – Ojciec zgasił jego zapał – Okno się nie otwiera. Zacięło się jakiś tydzień temu i nie da się ruszyć.
- No to gdzie mam się schować? – zapytał nieco spanikowany Peck.
Ojciec rozejrzał się po małym gabineciku, był zawalony pułkami na których piętrzyły się stosy książek i jakichś papierów. Zupełnie zapomniał że do gabinetu przylega jeszcze mały składzik, można było do niego wejść tylko i wyłącznie przez ten pokój. Za jedną z półek znajdowały się, mało widoczne, drzwi.
- Tutaj, szybko! – Ojciec z niewielką pomocą Templetona przesunął półkę, na szczęście drzwi otwierały się do środka więc nie trzeba było odsuwać jej całej. Peck wślizgnął się do składziku i zamknął za sobą drzwi. Został jednak przy wyjściu i nastawił uszu, chciał wiedzieć czego Policja może chcieć od Ojca Magilla.
Tym czasem Ojciec poprosił policjantów do swego gabinetu.
- Dzień dobry Ojcze – Powiedział na powitanie starszy z nich – Nazywam się Sheridan jestem kapitanem policji – Przedstawił się – To jest jeden z moich ludzi detektyw DiNozzo.
- Witam panów – Przywitał się z nimi Ojczulek – Co mogę dla was zrobić.
Gdy Peck usłyszał te dwa nazwiska znieruchomiał. Sheridan i DiNozzo są tutaj. John Sheridan był jego ulubionym koordynatorem w czasach szkolnych, był dla niego wzorem do naśladowania, a Tony był jego najlepszym przyjacielem, był mu jak brat. Tylko teraz on jest zbiegiem, a oni policjantami. Szkoda, wielka szkoda.
- Doszły nas ostatnio słuchy, że poszukiwany, porucznik Templeton Peck alias Buźka, pojawił się w okolicy. Sprawdzamy miejsca w których mógłby się ukrywać – Powiedział, rzeczowym tonem, kapitan.
- Dlaczego sądzi pan, że może tu być? – Zapytał spokojnie Ojciec.
- Ponieważ się tu wychowywał, pewnie czuje się tu bezpiecznie – Stwierdził Sheridan.
W czasie gdy kapitan rozmawiał z kapłanem DiNozzo rozglądał się uważnie po pomieszczeniu. Jego uwagę zwrócił regał, który wyglądał jakby ktoś niedawno go przesuwał. Upewniwszy się, że kapitan zajął Ojca Magilla rozmową, zbliżył się po cichu do tego miejsca, zauważył, że za półką jest jakieś wejście do innego pokoju. Zanim Ojciec zdążył zareagować Tony otwarł drzwi, jego oczom ukazał się nie kto inny jak sam Templeton Peck. Oboje byli bardzo zaskoczeni, Ojciec Magill był przerażony tym co zaraz może się stać i jedynie kapitan Sheridan zachował spokój.
- No proszę, czyli jednak tu jest – Stwierdził spokojnie bacznie przyglądając się porucznikowi. Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek – Chyba właśnie utarłem Deckerowi nosa – powiedział półszeptem.

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 4

Centrum handlowe Los Angeles

Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedziałby mu, że będzie pracował, jako stróż nocny w jakimś centrum handlowym to pewnie by go wyśmiał. Niestety to, co kilka lat temu mogłoby być niezłym żartem teraz stało się rzeczywistością. On Anthony DiNozzo Junior upadł już tak nisko, że niżej się chyba nie da. Teraz przechadza się po pustym holu centrum handlowego FORUM w środku nocy i rozmyśla nad swoim życiem i o tym, kiedy tak właściwie to wszystko zaczęło się psuć. Czy naprawdę był aż tak nieznośny? Czy popełnił błąd wybierając maskę błazna? Gdyby znał odpowiedzi na te pytania. Gdyby, może, dlaczego… Za dużo tego wszystkiego, za dużo myśli kłębiło mu się po głowie.
Na tych rozmyślaniach minęła mu cała noc. Rano pozbierał z szafki swoje rzeczy i ruszył w stronę samochodu zaparkowanego przed sklepem. Kiedy już miał otwierać drzwi auta ktoś do niego podszedł.
- Tony? – Usłyszał za sobą niepewny, kobiecy głos – Tony DiNozzo – powtórzyła kobieta już nieco pewniej. Skądś znam ten głos, pomyślał, ale… zaraz czy to możliwe, żeby… Odwrócił się i ujrzał młodą kobietę z jasno brązowymi włosami spiętymi w kucyk o pięknych czekoladowych oczach. To była ona, Susan Kozakiewicz, dziewczyna, w której się kiedyś podkochiwał. Nadal była piękna, ba była jeszcze piękniejsza niż dawniej.
- Susan? – W końcu udało mu się coś wykrztusić – Skąd ty? Znaczy… Jak? – Nie umiał jednak poskładać żadnego logicznego zdania, nie wie czy to ze zmęczenia, czy z szoku, że ją spotkał.
- Tony, co ty tu robisz? – W końcu powiedziała Sue, skrzyżowała ręce przed sobą, przechyliła lekko głowę w lewo i z zaciekawieniem przyglądała się dawno niewidzianemu przyjacielowi.
- Ja… - zaczął Tony – Eeee, no ja tu pracuję – w końcu odpowiedział spuszczając przy tym wzrok, nie był przecież zbyt dumny z faktu, że jest tera stróżem w centrum handlowym.
- Jesteś nocnym stróżem? – Zdziwiła się kobieta – W tym centrum? – W jej głosie nie było słychać kpiny, jedynie wielkie zdziwienie. Kiedy ostatnio widziała Tonyego ten był agentem NCIS. Coś naprawdę okropnego musiało się stać, jeśli wylądował w tym miejsc. Pomyślała i w jednej chwili podjęła decyzję – Miałam zamiar zrobić zakupy – tu skinęła lekko głową w stronę wejścia – Ale to może poczekać. Dasz zaprosić się na śniadanie? – Zaproponowała – W imię starej przyjaźni.
Tony nie wiedział, co powiedzieć. Czy chciał pogadać z Sue? Tak oczywiście, że chciał, ale było mu trochę wstyd.
- No dalej Tony – zachęcała go – Proszę. Znam całkiem niezłą knajpkę, tu niedaleko.
Tony spojrzał niepewnie na swoje auto, po czym podrapał się po głowie w zamyśleniu…
- No dobra, niech będzie – W końcu dał się skusić na śniadanie.
W drodze zaczęli rozmawiać na różne tematy, nawet nie zauważyli, kiedy dotarli do celu.
- Oto jesteśmy – zakomunikowała Kozakiewicz stając przed małym lokalem. Nad drzwiami widniał szyld z nazwą „BBQ Bob’s” – Nigdy nie zgadniesz, kto jest jego współwłaścicielem – powiedziała otwierając drzwi.
- Wiesz jakoś nie mam teraz ochoty na zgadywanki – warknął Tony. Był zmęczony i nadal jeszcze trochę zawstydzony tym, że Sue dowiedziała się o, jego zdaniem, tej żenującej pracy – Przepraszam, nie chciałem na ciebie warczeć.
- Nic się nie stało – powiedziała spokojnie Susan – Też z pewnością nie promieniałabym z radości po nocnej zmianie. Dobra nie będę cię trzymała w niepewności – wróciła do poprzedniego tematu – Właściwie powinien tu już być. Hej Jesse! – Krzyknęła na powitanie, choć nikogo nie było widać.
- Cześć Sue! – Ktoś odkrzyknął jej z zaplecza. Po chwili zza wahadłowych drzwi wyłonił się Jesse Travis we własnej osobie. Na widok Tonyego zatrzymał się nagle, spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, a potem promiennie się uśmiechnął – Tony! Jak ja cię dawno nie widziałem! Kurcze ile to już lat? – Podszedł do dwójki gości szybkim krokiem – Stałe miejsce czeka – zwrócił się do Susan, potem znów spojrzał na DiNozza – No, co tak stoisz. Wyglądasz jakbyś się miał zamiar przewrócić – powiedział poważnym tonem, choć z jego twarzy nie znikną uśmiech, a w oczach nadal tańczyły wesołe iskierki. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, pociągnął przyjaciela do stolika, przy którym siedziała już Kozakiewicz – To, co podać? – Spytał, gdy usadowił, nieco oszołomionego, Tonego na miejscu.
- Dla mnie to, co zawsze – padła błyskawiczna odpowiedź Sue.
- Ja… - Tony przyglądał się małemu menu, które leżało na stoliku – Wiesz co, zaskocz mnie – nie mógł się na nic zdecydować, wszystko brzmiało dość dobrze, a i był teraz tak głodny, że prawdopodobnie zjadłby nawet szpitalne jedzenie.
- Ok. Zaraz wszystko podam – odparł Jesse i po chwili zniknął za wahadłowymi drzwiami.
Przy stoliku zapanował cisza. Tony nadal czół się dość dziwnie, wiedział, że Sue będzie chciała się w końcu dowiedzieć, co się stało, że wylądował, jako ochroniarz w centrum handlowym. Wiedział też, że podobne pytania prawdopodobnie padną ze strony Jessa. Nagle przeszła mu przez głowę pewna myśl, Susan zawsze pracowała razem z Mattem, jeśli ona jest w LA to on pewnie też. Odchrząknął, aby zwrócić uwagę swojej towarzyszki, spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Powiedz, czy mam się spodziewać w najbliższym czasie innych znajomych twarzy? – Zapytał DiNozzo.
- Och oczywiście – odparła Sue – Przecież ja i Matt zawsze pracujemy razem. Ponadto Kelly z nami pracuje, a Sheridan jest kapitanem policji. Natomiast Hayley jest psychologiem w Szpital Miejskim, tym samym, w którym pracuje Jesse.
- Myślałem, że jest właścicielem tego miejsca – zdziwił się Tony.
- Jestem współwłaścicielem – powiedział Travis, który właśnie przyniósł ich śniadanie. Postawił talerze na stole i przysiadł się do nich – Właściwie to jestem lekarzem, ale razem z Jackiem i Stevem wykupiliśmy ten lokal i prowadzimy tą restauracyjkę.
Tony miał właśnie zapytać, kim są Jack i Steve, ale nie zdążył, bo do restauracji ktoś właśnie wszedł. DiNozzo wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu się spotkać z Kelly i Mattem, miał jednak tą cichą nadzieję, że wydarzy się to później. Niestety Donovan i Kozakiewicz właśnie kierowali się w stronę stolika, przy którym siedział on, Sue i Jesse.
- O rany! – Wykrzyknęła wesoło kobieta, gdy tylko zbliżyli się do stolika – Matt, czy ty widzisz to, co ja widzę?
- Oj tak widzę i to bardzo dobrze – odparł mężczyzna – Siostra, gdzie ty go znalazłaś? – Zwrócił się do swojej bliźniaczki.
- Spotkałam go na parkingu przed FORUM – odpowiedziała mu zgodnie z prawdą Susan.
- Anthony DiNozzo Junior, skąd ty się wziąłeś w LA? – Spytała Kelly siadając obok niego.
- Ja… - I co on ma jej odpowiedzieć? – Ja…
- No dalej Tony nam możesz powiedzieć – stwierdził Matt, który z kolei usadowił się obok siostry – Chyba, że to jakaś tajna misja NCIS.
- To nie ma nic wspólnego z NCIS –powiedziała powoli Susan. Uważnie studiowała twarz DiNozza, który na jej słowa automatycznie odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony – Mam rację prawda?
Nim Tony zdążył coś powiedzieć dzwonek nad drzwiami znów obwieścił nadejście gościa. Tym razem w progu stanęła doktor Hasagawa, przebiegła wzrokiem po prawie pustym lokalu, w najdalszym koncie zauważyła swoich przyjaciół, więc ruszyła w ich stronę. W miarę jak zbliżała się do stolika coraz bardziej wyczuwała, że coś jest nie tak. Przy stole siedzieli już wszyscy, którzy mieli dziś być tu na śniadaniu i ktoś jeszcze, ktoś, kogo nie widziała długi czas.
- Cześć wszystkim – przywitała się z przyjaciółmi – Tony miło cię widzieć – zwróciła się do Anthonego i lekko się uśmiechnęła, ten skinął tylko głową na powitanie. Hayley od razu spostrzegła, że to on jest źródłem tego napięcia panującego w tym kącie lokalu – Co się dzieje? Skąd u was ten wisielczy nastrój?
- To długa historia – odpowiedział jej Jesse – I właśnie mieliśmy ją usłyszeć prawda Tony?
- Nie sądzę, że to dobry pomysł – stwierdził ponuro DiNozzo – Nie chcę was zadręczać moimi problemami.
- Daj spokój – odparła Kelly i machnęła ręką dając do zrozumienia, że jej to nie przeszkadza – Jesteśmy przyjaciółmi. Ba nawet więcej niż przyjaciółmi jesteśmy rodziną, rodzeństwem, które zawsze się wspiera, chodźmy nie wiem co – powiedziała dobitnie, po czym zwróciła się do reszty - Mam rację?
Ci tylko kiwnęli głowami na znak, że w zupełności się zgadzają z najmłodszą siostrzyczką.
- Ja… - zaczął Tony – Hem… Ok. muszę zacząć od tego, że… że mnie wywalili.
- Zwolnili cię z NCIS? – Zdziwił się Jesse – Na jakiej podstawie?
- Czekaj, zaraz – wtrącił się Matt – Czy to ma jakiś związek z tymi zdjęciami, które rzekomo powysyłałeś w kilka miejsc?
- Nic takiego nie zrobiłam! – DiNozzo zareagował dość ostro – Sorry, nie chciałem, ale ja tego nie zrobiłem. Niestety dowody mówią co innego, nikt mi nie wierzy – I Tony zaczął opowiadać całą swoją historię z dokładnie wszystkimi szczegółami. Jak jego szef mu nie uwierzył, jak reszta drużyny go potraktowała, jak oberwał w jednym z barów od kilku agentów NCIS i FBI, podczas gdy jego byli koledzy się temu przyglądali. Tylko dzięki interwencji jednej osoby, od której nigdy nie spodziewałby się pomocy, uszedł, w miarę cały, z tego baru. Gość wziął go do siebie i przenocował, powiedział co wie na temat tej sprawy i poradził, żeby lepiej wyjechał z miasta jak najszybciej, bo na razie nie da się z tym nic zrobić.
- Ależ my ci wierzymy. Wiemy, że nie byłbyś zdolny do czegoś tak okropnego – stwierdziła Hayley, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Reszta skinęła znów głowami potwierdzając jej słowa.
- Niestety o sprawie wiedzą już praktycznie wszyscy – odparł gorzko Tony – Wszystkie organy ścigania i agencje federalne w kraju. Przed tą aferą miałem dziesiątki propozycji pracy z FBI, NSA, CIA i różnych prywatnych agencji detektywistycznych. A teraz nic, wszyscy wycofali swoje oferty. No i w końcu zostałem stróżem nocnym w FORUM, nie jest to szczyt moich ambicji, ale przynajmniej jakaś praca.
Gdy DiNozzo skończył w restauracji zapanowała głucha cisza, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Każdy próbował to sobie jakoś poukładać.
- Chyba mam pewien pomysł! – Wykrzyknęła nagle podniecona Sue – Ale muszę gdzieś zadzwonić – powiedziawszy to wyszła na zewnątrz lokalu.

Wieczór tego samego dnia

Mimo późnej już godziny nadal siedział w swoim biurze. Na biurku przed nim leżała teczka z czyimiś aktami osobowymi. Patrzył się na nie w zamyśleniu, po chwili zebrał je wszystkie, starannie ułożył z powrotem w kopercie i włożył do górnej szuflady biurka, którą potem zamknął na klucz. Zgasił palącą się na biurku lampkę, wstał, wziął swoją skurzaną kurtkę z oparcia krzesła i skierował się do wyjścia. Zanim zamknął za sobą drzwi, spojrzał jeszcze w kierunku szufladki.
- Teraz jesteś mój DiNozzo – szepnął do siebie – Teraz jesteś mój.

środa, 8 października 2014

Rozdział 3 cz.3

Szpital, wieczór

Było już po ósmej wieczorem, godziny odwiedzin dawno się skończyły, a liczba personelu zmniejszyła się o 1/3, również doktor Sloan oraz doktor Travis poszli do domów aby odespać ciężkie zmiany. Nie miły zaszczyt pracy na nocnym dyżurze przypadł doktorowi Stewartowi. Natomiast warte przy pokoju detektywa Deeksa nadal pełniły porucznik Kozakiewicz oraz agentka Blye. Widać było, że Kensi najchętniej przespałaby się przynajmniej jakąś chwilkę.
- Wejdź do środka, w sali są dwa łóżka, jestem pewna, że nikt się nie obrazi jeśli prześpisz się trochę – powiedziała do swojej partnerki Sue.
- No nie wiem, mamy go pilnować, nadal nie mamy pojęcia, kto chce wykończyć Deeksa. Lepiej żeby byłyśmy obie gotowe – odpowiedziała Kensi.
- Posłuchaj wiem, że się martwisz, ale ledwo się trzymasz, oczy ci się same zamykają. Poradzę sobie przez ten czas – zapewniała dalej Sue.
- No tak, ja sobie pójdę spać, a ty co? Też musisz się przespać – powiedziała po chwili zastanowienia Kensi.
- Jak na razie jakoś się trzymam, będę pilnowała wejścia na sale teraz, a potem najwyżej się zmienimy. Stoi?
- Dobra niech będzie. W sumie krótka drzemka mi się przyda.
- No to miłych snów – powiedziała jeszcze Susie i wepchnęła nową koleżankę do pokoju w którym leżał Deeks.

***
Dobrze już za chwilę przyjdzie odpowiedni moment aby uderzyć, uchylił lekko drzwi aby zobaczyć jak się sprawy mają na zewnątrz, nie był żółtodziobem wiedział jak szeroko może uchylić drzwi i jak się ustawić aby nikt z zewnątrz go nie zauważył. Na straży została tylko jedna policjantka, nie ma szans z nim. Jest wyszkolonym skrytobójcą, uderza po cichu jak cień, niespodziewanie i równie bezszelestnie znika. Jego przeciwniczka to zwykła policjantka, może i ma jakieś tam przeszkolenie, ale czego amerykanie mogą uczyć w tych swoich akademiach policyjnych. Chwila moment, coś się dzieje, to będzie zbyt proste ta paniusia gdzieś idzie, nawet nie będzie musiał brudzić swojego noża, po prostu wejdzie do pokoju wstrzyknie truciznę i wróci do swojej kryjówki, rano wmiesza się znów w tłumek studentów i ucieknie.
***

Napastnik wszedł cicho do pokoju w którym już w najlepsze spali Deeks i Kensi. Zbliżył się powoli do łóżka, wyciągnął z kieszeni przygotowaną chwilę wcześniej strzykawkę z trucizną i już miał wbić ją w przegub swojej ofiary gdy nagle poczuł silne szarpnięcie za kołnierz, odruchowo zrobił krok w tył i to był błąd, bo potknął się o czyjąś nogę. Potem wszystko działo się już zbyt szybko, nagle znalazł się na ziemi leżąc na brzuchu z rękami za plecami na które ktoś nakładał właśnie kajdanki. W czasie gdy został powalony na ziemię upuścił jeszcze strzykawkę, która roztrzaskała się uwalniając tym samym płyn w niej zamknięty, plama trucizny znajdowała się tylko kilka centymetrów od jego twarzy, zaczął się zastanawiać czy aby przypadkiem nie był to zamierzony zabieg człowieka, który go złapał.
Alarm został włączony i sala nagle wypełniła się personelem medycznym na czele z lekarzem dyżurnym Jackiem Stewartem.
- Co tu do jasnej anielki się dzieje! – krzyknął Jack widząc scenę przed sobą. Porucznik Kozakiewicz siedzi na leżącym na ziemi gościu, podczas gdy Deeks i Kensi rozglądają się sennym wzrokiem po pokoju.
- Złapałam właśnie nieproszonego gościa – odparła spokojnie Sue – Och i uważaj, chyba coś mu się stłukło – pokazała żółtawą plamę na podłodze – i sądząc po jego minie nie jest to nic dobrego.
Wezwana przez Jacka policja przyjechała bardzo szybko, kapitan Sheridan także został już poinformowany o kolejnej próbie morderstwa. Nakazał Sue zostać w szpitalu i pilnować Deeksa, był zdenerwowany i zły dlatego też nie dał dojść do słowa młodej policjantce.

Komenda, chwilę później

Pomimo późnej godziny na komendzie zebrali się wszyscy, policjanci i agenci NCIS, którzy prowadzili tą sprawę.
- To czeczeński terrorysta znany jako Ruslan – zaczął czytać Matt to co znalazł – i… oj jest młodszym bratem Vakara, to imię obiło mi się o uszy.
- Jakiś czas temu NCIS prowadziło sprawę zabójstwa jednego z naszych, prowadził śledztwo w sprawie handlu bronią skorumpowanego wojskowego z czeczeńskimi terrorystami, Kensi i Deeks przejęli to dochodzenie – wyjaśnił Callen – Jeśli czytałeś akta spraw NCIS to na pewno tą też.
Kelly zaczęła grzebać w papierach leżących na stole.
- Mam! Sprawa handlu bronią. Kim jest Emma Mastin? – zapytała Kelly, nadal przeglądając dokumenty.
- Zabójcy naszego agenta byli grupą płatnych zabójców, ich kolejnym zleceniem była właśnie Emma Mastin. Vakar wynajął ich aby pozbyć się jedynej przeszkody jaka stała między nim a synem, chciał zrobić z niego swojego następcę, a Emma stała mu na drodze – odpowiedział Sam.
- OK. ale to nie wyjaśnia dlaczego, gość wynajął ludzi żeby postrzelili Deeksa i tego, że nasłał na niego swojego brata żeby go otruł w szpitalu – powiedział Callen na głos to co wszystkim nie dawało spokoju.
W tym czasie rozdzwoniła się komórka kapitana.
- Tak?
/- No nareszcie!/ - Sheridan mógł usłyszeć głos zdenerwowanej Sue /- Posłuchaj, ten gość nie chciał wykończyć detektywa Deeksa tylko agentkę Blye, to ona była celem!/
- Jesteś tego pewna?
/- Chief! Chyba wiem co widziałam./
- Ale to nie ma sensu… - zaczął kapitan, ale przerwało mu wejście Steve’a, który przyniósł wyniki z badań próbki trucizny.
- Według wyników jest to bardzo rzadka trucizna, nie działa od razu. Człowiek któremu zostanie wstrzyknięta ta trucizna może męczyć się nawet kilka miesięcy w strasznych bólach, no chyba, że w przeciągu 48 godzin od podania trucizny zażyje antidotum – streścił Sloan.
- Antidotum istnieje? – zainteresował się Matt
- Tak, przynajmniej teoretycznie, jest jeszcze trudniejsze do zdobycia niż ta trucizna – odpowiedział Steve przeglądając dokumentację z laboratorium.
- To by miało sens – powiedział w końcu Sheridan, który skończył rozmawiać z Sue i teraz kierował się do wyjścia – Dzwoniła do mnie Susan, celem Ruslana nie był Deeks, tylko agentka Blye.
Po tej bombie wszyscy czym prędzej pognali do swoich wozów.

Szpital, w tym samym czasie

W szpitalu wszystko już wróciło do normy po nieudanym zamachu. Podczas gdy Sue rozmawiała z kapitanem, Kensi postanowiła się trochę rozejrzeć. Gdy Susan wróciła do pokoju Deeksa i nie zobaczyła w nim agentki Blye przy łóżku detektywa zaczęła się martwić.
- Gdzie agentka Blye? – spytała Deeksa
- Gdzieś wyszła, chyba się trochę rozejrzeć – odpowiedział Marty.
- To nie dobrze, bardzo nie dobrze – powiedziała Sue i wybiegła z sali.
- Hej ale o co chodzi! – próbował się jeszcze dowiedzieć Deeks, ale policjantka już go nie usłyszała.

Parking przed szpitalem

Kensi właśnie wyszła przed budynek szpitala żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Lubiła obserwować budzące się do życia miasto, dochodziła właśnie 6 rano.
Nagle drogę zajechał jej van z którego wyskoczyła dwójka ludzi, próbowali wciągnąć ją do samochodu, jednak ona zaczęła się bronić, kopnęła jednego w brzuch, niestety drugi zaszedł ją od tyłu. Kensi zaczęła się szarpać. Z auta wysiadł trzeci mężczyzna, sądząc po jego postawie był to szef pozostałej dwójki, wyciągnął broń i już wycelował w agentkę, nagle można było usłyszeć strzał, nie pochodził on jednak z broni napastnika, bo to właśnie on osuwał się martwy na ziemię. Blye natychmiast wykorzystała chwilę nieuwagi gościa, który ją trzymał i wywinęła mu się, wyciągnęła swoją broń w tej samej chwili w której jej napastnicy podnosili się z ziemi, bez chwili wahania strzeliła do obu. Pozbierała się z ziemi i obejrzała za siebie z tyłu tuż przy wejściu stała porucznik Kozakiewicz z bronią w ręku. Policjantka podbiegła do Kensi, aby upewnić się, że nic jej nie jest.
- Nic ci nie jest? – zapytała z troską Sue
- Nie nic – odpowiedziała jej agentka, chciała jeszcze coś powiedzieć, ale pod szpital właśnie podjechali ich przyjaciele.
- No to chyba sprawę mamy zamkniętą – podsumował Sheridan obrazek jaki zobaczyli przed szpitalem, na co wszyscy wybuchli śmiechem. 

Komenda, chwilę później

- Vakar, czeczeński terrorysta – przedstawił twarz widniejącą na ekranie, w sali na komendzie, Matt.
- Chciał cię dopaść bo myślał, że doprowadzisz go do syna i żony – zwrócił się do Kensi, Callen.
- Nic by mu z tego nie wyszło, zniknęli trzy dni po tym jak ulokowałam ich w nowym miejscu, nie mam pojęcia gdzie teraz są.

Koniec rozdziału trzeciego.

PS. Teraz Angel zaczął wymyślać nowe rozdziały, które będą traktować o... no właśnie jeszcze nie jest to do końca sprecyzowane, więc może to trochę potrwać nim coś nowego wkleję :D

Sfora

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 3 cz.2

Szpital Miejski 2 godziny później

Dwie godziny po operacji Deeks w końcu postanowił wrócić do żywych, co okazało się dla niego dość bolesne bo wraz ze świadomością wrócił też straszny ból w klatce piersiowej.
- Ow – mogły usłyszeć na powitanie Kensi i Susan, które cały ten czas siedziały w jego pokoju – Czyli jednak nie umarłem, a miałem taki piękny sen – zaczął słabym, sennym głosem.
- Zaraz zawołam lekarza – oznajmiła Sue i szybko wyszła z pokoju, dając tym samym Kensi możliwość porozmawiania z Deksem, w końcu są partnerami.
- Jak się czujesz? – pierwsza odezwała się Kensi
- Jakby mnie ktoś postrzelił…
- Nic dziwnego zważywszy na to, że dwie godziny temu jeden z moich kolegów wyciągnął z pana 2 pociski – przerwał rozmowę mężczyzna, lekarz sądząc po kitlu, który miał na sobie – Jestem doktor Mark Sloan – przedstawił się – muszę pana przebadać i sprawdzić opatrunki – zwrócił się do detektywa – jeśli mogę prosić panią o wyjście – powiedział spokojnie do Kensi.
- Oh, tak oczywiście – odpowiedziała trochę zmieszana agentka i skierowała się do wyjścia.
- Dobrze, jak się pan czuje, panie Deeks? – zapytał Mark, gdy już zostali sami – I proszę o szczerość – upomniał detektywa, dobrze zna ten typ ludzi, sam ma syna policjanta i wiele razy musiał użyć podstępu aby dowiedzieć się jak Steve naprawdę się czuje.
- Obolały, zmęczony, jak to po postrzale – odparł Deeks, słychać było w jego głosie nutę zmęczenia – Zaraz. Sloan? Jest pan krewnym Steve’a Sloana?
- Jestem jego ojcem.
- No tak, coś wspominał, że jego ojciec jest lekarzem.
- Znasz mojego syna?
- Poznaliśmy się podczas jednej sprawy…
- Dobrze, ale teraz muszę pana jeszcze przebadać – przerwał tą rozmowę Mark – a potem musi pan odpocząć. Porozmawiamy kiedy indziej – powiedział dr Sloan, przystępując do badania swojego pacjenta.

Tymczasem na zewnątrz sali Kensi rozmawiała przez telefon z Callenem.
- Jesteś tego pewien?
/- Tak, Erick przesłał nam nagranie z kamer. Zostań w szpitalu, pilnuj Deeksa./
- Jasne, ok. Do zobaczenia.
/- Trzymaj się/
Gdy agentka Blye odłożyła telefon podeszła do niej porucznik Kozakiewicz, w ręce trzymała jakąś kartkę, wyglądało to na listę. Sue widząc pytający wzrok Kensi pospieszyła z wyjaśnieniami.
- To lista osób z personelu szpitala oraz jego znajomych i policjantów, których będziemy mogły przepuszczać przez te drzwi – wskazała na salę w której leżał Deeks i podała kartkę Kensi – Chief, to znaczy kapitan Sheridan rozmawiał już z panną Lange, razem ustalili, że najlepiej będzie ustawić ochronę przed salą detektywa Deeksa. Na razie to będziemy my, a później zobaczymy.

Chwilę później, okolice parku

- To tutaj – oznajmił Steve – gdzieś tu powinien być ten wóz…
- Jest tam – Kelly wypatrzyła sedana – i chyba nawet widzę jednego z tych gości – wskazała parking przy wejściu do parku. Rzeczywiście to był jeden z tych, Callen go rozpoznał z nagrania.
- Ok. Kelly weź agenta Callena i rozejrzyjcie się po parku, ten drugi pewnie gdzieś tu jest. Ja zajmę się tym gościem – rozkazał partnerce Sloan.
- A ja nie mam tu nic do powiedzenia? – wtrącił się G. Steve i Kelly popatrzyli tylko na siebie porozumiewawczym wzrokiem.
- Nie! – odpowiedzieli równo.
- Dobra agenciku idziemy – Donovan pociągnęła za sobą trochę osłupiałego Callena. G zaczął zastanawiać się skąd u licha ona ma w sobie tyle werwy.
W czasie gdy Steve obezwładnił niczego nie podejrzewającego bandziora przy aucie, Kelly i G nie mieli tak łatwej roboty. Co prawda dość szybko znaleźli drugiego poszukiwanego, ale ten też ich spostrzegł i zaczął uciekać. Pościg za nim skończył się gdy wybiegł z parku na ulicę wprost pod koła rozpędzonego minivana. Zginął na miejscu.
Kelly i Callen opowiedzieli całą historię Steve’owi. Sloan nie był z tego zbyt zadowolony, chciał dopaść obu gości, którzy ośmielili się strzelać do policjanta, w dodatku tak dobrego jak Deeks. On i detektyw Marty Deeks współpracowali przy kilku sprawach, zawsze była to owocna współpraca. Nie byli przyjaciółmi, ale dobrymi kolegami po fachu na pewno można by ich nazwać.

Komenda, 3 godziny później

Callen, Steve i Kelly zajęli się przesłuchaniem strzelca, podczas gdy pozostali nadal siedzieli nad starymi sprawami Deeksa.
Przesłuchanie podejrzanego, którego schwytali nie wiele im dało. Został wynajęty, ale nigdy nie spotkał się z klientem, ten kontaktował się z nimi telefonicznie, a kasę za robotę mieli dostać w parku, ale najwidoczniej anonim, który ich wynajął nie kwapił się z zapłatą za robociznę. Jedyna ciekawa informacja jaką udało im się uzyskać to fakt, że mieli tylko postrzelić Deeksa, a nie go zabić. 

Reszta ekipy kapitana oraz Sam przeglądali stare sprawy Deeks całe pięć godzin i nic, kompletnie nic nie znaleźli. Stara sprawa handlarza bronią – nic, sprawa była przejęta przez FBI; Morderstwo matki i dwójki dzieci – morderca, ojciec siedzi w więzieniu poza tym nie miał by funduszy na wynajęcie żadnych zbirów; Następnie seryjny morderca „Snake” – siedzi w zakładzie psychiatrycznym, kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością… Przejrzeli akta 10 morderstw, 3 spraw z handlarzami narkotyków, 2 sprawy z handlarzami bronią i 1 podpalenie, ale nie znaleźli choćby malutkiej podpowiedzi kto mógłby za tym stać.
- Poddaję się! – wykrzyknął, już mocno sfrustrowany Matt – Może to wcale nie jest zemsta za którąś z tych spraw, może chodzi o którąś z spraw NCIS.
- Może masz rację – podchwycił temat Sam – Muszę zadzwonić do Hetty – wyją komórkę i wybrał numer, wstał i wyszedł za drzwi aby spokojnie porozmawiać z przełożoną. W drzwiach minął się z porucznik Donovan, która przyniosła wstępny raport z przesłuchana podejrzanego z parku.
- Niewiele nam to dało, goście zostali wynajęci. Wiemy tylko, że to mężczyzna. Niestety telefon, na który dzwonił zleceniodawca zginął razem z drugim podejrzanym pod kołami samochodu – zaraportowała Kelly – Co dziwne detektyw Deeks nie miał zostać zabity, gość którego Steve aresztował w parku twierdzi, że nikt nie miał zginąć, ich zlecenie dotyczyło postrzelenia detektywa Deeksa, sprzedawca zginął bo strzelec spanikował.
- Świetnie, no po prostu świetnie – zaczął się denerwować kapitan – Ktoś wynajmuje ludzi, żeby postrzelić policjanta, przy okazji ginie niewinna osoba. O co tu chodzi?! – powiedział bardziej do siebie niż pozostałych w pokoju. W tym czasie Sam wrócił do środka.
- Hetty kazała mi pojechać po akta spraw w których Deeks brał udział. Będę za jakieś 15 minut – powiedział tylko i pozbierał swoje rzeczy.

W tym samym czasie w sali przesłuchań, już po wyprowadzeniu podejrzanego, zostali tylko Steve i Callen. Ten drugi nie mógł już dłużej wytrzymać, coś nie dawał mu spokoju.
- Powiedz, poruczniku Sloan, znasz Deeksa? – w końcu zadał pytanie.
- Poznaliśmy się podczas jednej z spraw, nie jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, ale dobrymi kolegami z pracy – odpowiedział Steve.
- Nie wiesz może czy Deeks ma jakąś rodzinę? – to drugie pytanie padło zanim G mógł pomyśleć co mówi. On tego nie wie, a przecież się przyjaźnią, z drugiej strony Sloan zna go dłużej.
- Z tego co wiem to jego rodzice nie żyją już od kilku lat, ale wspominał coś o siostrze, chyba mieszka z rodziną w Kanadzie czy gdzieś – wyjaśnił Steve – Myślałem, że się przyjaźnicie – powiedział jeszcze po chwili namysłu.
- Cóż dopiero zaczynamy naszą znajomość – stwierdził G, sam nie wie czy chciał bardziej przekonać Sloana czy siebie. Tak naprawdę wcześniej nie interesował się tym czy jego koledzy z drużyny mają jakieś rodziny.

***
Wszedł do szpitala niezauważony, zawsze tak pracował, wtapiał się w otoczenie, teraz było to o wiele prostsze, w szpitalu roiło się od młodych studentów, którzy o tej porze roku zawsze odbywają zajęcia teoretyczno-praktyczne w szpitalu. Zważywszy na jego młody wiek i dość przeciętną, nie rzucającą się w oczy, przynajmniej w LA, twarz łatwo mógł wmieszać się w grupę studentów, którzy akurat towarzyszyli doktorowi Sloanowi. Plan wprost idealny, wmieszać się w otoczenie, dotrzeć do odpowiedniego pokoju, wstrzyknąć ofierze truciznę, którą udało mu się przemycić ze sobą, wrócić do grupy i przy pierwszej nadarzającej się okazji uciec ze szpitala jak najdalej można. Tak to był idealny plan.
***

Szpital, sala detektywa Deeksa

- Jak się czujesz? – zapytał G Deeksa. Razem z Samem wyrwali się na chwilę z komendy, na której przeglądali wszystkie sprawy NCIS, w których uczestniczył detektyw, aby odwiedzić kolegę w szpitalu.
- Mam dość! Czy wy wszyscy znacie tylko to jedno pytanie? Słyszę je codziennie chyba ze sto razy.
- Dochodzi do siebie – zauważyła nieco rozbawiona Kensi.
- To dobrze - stwierdził Sam
- My już musimy lecieć. Trzymajcie się – powiedział Callen.
- A my porozmawiamy później – rzucił jeszcze Sam na odchodne do Deeksa.
- Zapytaj kiedy siostra Debby mnie wykąpie – zwrócił się Marty do Kensi, ale tak głośno żeby G i Sam mogli to usłyszeć.

- Tak zdecydowanie wraca do siebie  -powiedziała Blye do wychodzących agentów.

***
Jednak plan nie był tak doskonały, nie dał rady dostać się do pokoju, alby dopaść swoją ofiarę, za dużo ludzi kręciło się w pobliżu aby bezpiecznie mógł wykonać zadanie. Schował się w schowku na odpowiednim piętrze, miał szczęście jego kryjówka była naprzeciw pokoju w którym znajdował się jego cel. Poczeka tu do zmroku, będzie mniej personelu i zero odwiedzających, będzie musiał pozbyć się tylko obstawy swojego celu, po to właśnie wziął nóż, sprytnie ukryty w pustej podeszwie buta. Wykona to zadanie, jego brat będzie z niego dumny.
***

CDN.

sobota, 4 października 2014

Rozdział 3 cz.1

Jako, że jest to tak jakby jeden rozdział, ale za duży żeby wkleić go całego na raz, podzieliłam go na trzy części. Rozdział jest już cały poprawiony i gotowy do wrzucenia na bloga, więc możecie spodziewać się cd. całkiem niedługo :D

***
Rok wcześniej.

Los Angeles, Siedziba OSP

Agentka Kensi Blye weszła do biura w dość dobrym humorze gdyż ostatnio nie mieli żadnych grubszych spraw.
- Cześć chłopaki – przywitała się z Samem i Callenem.
- Cześć – odpowiedział G – A gdzie zgubiłaś partnera?
- Znowu się spóźnia? – zapytał, z rozbawieniem Sam.
Kensi nie miała nawet okazji odpowiedzieć, bo w ich obszarze biurowym pojawiła się Hetty.
- Mam złe wieści –zaczęła – Deeks został postrzelony.
- Kiedy? – pierwszy zapytał Sam.
- Dziś rano, w sklepie przy Calvert Boulevard.
- Co z Deksem? – odezwała się w końcu Kensi.
- Został przewieziony do Szpitala Miejskiego, właściciel sklepu niestety zmarł na miejscu – odpowiedziała Hetty.
- Jedziemy tam – zadecydował Callen.
- Nie – sprzeciwiła się Hetty – właśnie go operują, wasze umiejętności przydadzą się na miejscu zbrodni.
- OK. – powiedział G i razem z Samem zaczęli się zbierać.
Kensi została przy swoim biurku. Patrzyła na puste miejsce naprzeciwko.
- Muszę być przy nim, to mój partner!
- Myślę, że doceni twoją obecność gdy się obudzi – powiedziała Hetty po namyśle – idź, Callen i Sam poradzą sobie.

Na miejscu zbrodni

Callen i Sam właśnie podjeżdżali na miejsce, w tym samym czasie pod sklepem działała już policja.
- Kto tu dowodzi – spytał G jednego z funkcjonariuszy.
- Sam kapitan Sheridan – odpowiedział zapytany wskazując przy tym na dwóch mężczyzn rozmawiających na uboczu.
- Dzięki – podziękował Sam i razem z partnerem udali się w wskazanym kierunku.
- Szukamy kapitana Sheridana – odezwał się pierwszy G.
- To ja – odpowiedział starszy z mężczyzn – A panowie są?
- Agent Hanna, NCIS – przedstawił się Sam – a to agent Callen – tu wskazał na swojego partnera.
- Po co tu NCIS? Zamordowany nie był marines – odezwał się młodszy policjant – A postrzelony to policjant.
- Detektyw Deeks jest łącznikiem policji z NCIS – wyjaśnił koledze funkcjonariusz, który właśnie dołączył do grupy – Kapitanie, to nie był rabunek. Co prawda z kasy zniknęła gotówka, ale kasetka pod ladą jest nienaruszona.
- Może jej nie zauważyli – wtrącił Callen
- Była widoczna, w dodatku jest przenośna, najzwyklejszy model – odpowiedział policjant – jest w niej z jakieś 2000 dolarów.
- Czyli mamy tu morderstwo z przypadkowym postrzeleniem policjanta, albo usiłowanie morderstwa policjanta i morderstwo cywila – zaczął kapitan – pewnie nie zrezygnujecie ze sprawy – zwrócił się do agentów.
- Nie ma mowy, Deeks to nasz kumpel – zapewnił Sam, Callen tylko kiwnął głową na znak, że zgadza się z partnerem.
- Więc chyba czeka nas wspólne śledztwo – stwierdził kapitan.
- Chief! – do zebranych podbiegła młoda policjantka – Wszyscy świadkowie zgodnie twierdzą, że widziało 2 młodych mężczyzn, latynosi, jak wsiadali do niebieskiego sedana, odjechali w stronę centrum – złożyła raport kapitanowi. Dopiero teraz zauważyła stojących obok G i Sama – O cześć! – Przywitała się – Kto to jest? – znów zwróciła  się do kapitana.
- Agenci NCIS, będziemy razem prowadzić śledztwo – odpowiedział jej młody policjant, który wcześniej rozmawiał o czymś z kapitanem, a teraz siedział na krawężniku z laptopem na kolanach – Chief, mam nagranie z kamer – zwrócił się do kapitana – wygląda na to, że czekali na detektywa Deeksa, chodziło im o niego…
-Chwila, moment! Chcesz powiedzieć, że tak po prostu wyciągnąłeś nagrania z kamer tylko przy pomocy laptopa? – zdziwił się Callen.
- Jasne, to bułka z masłem – odpowiedział zapytany, tak jakby to było coś oczywistego.
- Kozakiewicz przestań się popisywać – upomniał go Sheridan – Dobra ludzie zbierajcie się wracamy na komendę – zwrócił się do swoich podwładnych kapitan – Jeśli chcecie się tu rozejrzeć to proszę bardzo – powiedział jeszcze na odchodne do agentów – Zabieramy wszystkie dowody do nas. Będziemy czekać.
- Jak to zabieracie wszystkie dowody? – zaczął Callen.
- Zabieramy dowody, zgodziłem się na wspólne śledztwo tylko dlatego, że Deeks z wami pracuje. Pamiętajcie jednak, że nadal jest policjantem, a gość który zginął to cywil, nie wojskowy. Nie ma więc, żadnych podstaw abyście to wy przejęli dowody i dowodzenie w dochodzeniu – wyjaśnił spokojnie kapitan, poczym wsiadł to auta i odjechał w stronę komisariatu.

Szpital Miejski

Kensi nie lubiła szpitali, nie ważne jak nowoczesne i dobrze wyposażone były, to nadal szpitale. Podeszła do stanowiska pielęgniarek.
- Przepraszam, szukam detektywa Deeksa, podobno został tu przewieziony.
- Detektyw Deeks jest właśnie operowany – oznajmiła pielęgniarka – bez obaw jest w dobrych rękach. Może pani poczekać przed salą operacyjną.
- Dziękuję – odpowiedziała Kensi i udała się w wskazanym kierunku.
Pod drzwiami sali siedziała już jakaś kobieta, której agentka nie znała.
- Hej – przywitała się z nieznajomą – jesteś kimś z rodziny?
- Ja? Nie. Jestem z policji, porucznik Susan Kozakiewicz – przedstawiła się tamta.
- Agentka Kensi Blye, NCIS. Deeks jest moim partnerem – wyjaśniła Kensi
- Myślałam, że jest policjantem.
- Jest łącznikiem LAPD i NCIS.
- Oh. Nie wiedziałam, w LA jestem dopiero od 2 miesięcy… Kapitan kazał go pilnować, mogą wrócić żeby dokończyć robotę.
W końcu z bloku operacyjnego wywieźli Deeksa. Sue od razu zaczęła pytać o jego stan. Kensi patrzyła tylko na nieprzytomnego partnera.
- Jess, co z nim? – zapytała Kozakiewicz młodego lekarza.
- Dwa postrzały. Jeden w klatkę, na szczęście ominął płuco, drugi uszkodził żebra, ale na szczęście nie sięgnął serca. Mały kaliber. Wyliże się – odpowiedział rzeczowo Jesse – Czy ma jakąś rodzinę?
- Nie mam pojęcia… Agentko Blye? – zwróciła się Susan do Kensi, która cały czas była jakby nieobecna.
- Proszę? Przepraszam, o co pytaliście?
- Pytałem, czy detektyw Deeks ma jakąś rodzinę? – zapytał jeszcze raz Jesse.
- Ja… - zaczęła Kensi, kiedy uświadomiła sobie, że tego nie wie, w ogóle nie zbyt wiele o nim wiedziała – Nie wiem.

Komisariat

- Nie wieżę, że Hetty przyznała rację kapitanowi! – denerwował się Callen
- Tylko, że kapitan Sheridan miał rację – przyznał Sam – i tak dobrze, że zgodził się na nasz udział w śledztwie.
Właśnie wtedy rozdzwoniła się komórka Callena.
- Co jest Erick? – odebrał telefon, upewniwszy się wpierw kto dzwoni.
- Wygląda na to, że ten gliniarz miał rację. Goście czekali na Deeksa. Sami zobaczcie nagranie – odpowiedział Erick i przesłał im nagranie na telefon Callena.
G i Sam nachylili się nad komórką aby zobaczyć nagranie.

Wyraźnie było widać, że to nie był zwykły napad, bandyci weszli do sklepu 10 minut przed pojawieniem się w nim Deeksa, zastraszyli właściciela, wyciągnęli pieniądze z kasy i zamiast uciec, jeden z nich przyczaił się pomiędzy regałami, a drugi pilnował sprzedawcę. Po 10 minutach pojawił się Deeks, zachowywał się normalnie, jak zawsze o czymś gadał (niestety nagranie było bez dźwięku), obrócił się w stronę lady i wtedy zauważył broń w dłoni człowieka stojącego przed nią. Detektyw rzucił się na mężczyznę z pistoletem i próbował mu go wyrwać. Wtedy drugi z rabusiów wyłonił się z pomiędzy regałów, celując prosto w plecy Deeksa, podczas gdy ten szamotał się jeszcze z pierwszym, sprzedawca najwyraźniej próbował ostrzec detektywa, bo chwilę po tym gdy coś powiedział zginął od strzału w głowę. Wystrzał zaskoczył Deeksa, który odwrócił się i wtedy został postrzelony pierwszy raz, upadł na podłogę, facet, z którym jeszcze chwilę temu się szamotał, wstał, wziął swoją broń i postrzelił detektywa drugi raz…

Obaj panowie patrzyli jeszcze chwilę w ciemny ekran telefonu, to co zobaczyli zmotywowało ich jeszcze bardziej do działania, znajdą ludzi za to odpowiedzialnych, nawet jeśli oznacza to jedynie pomoc w policyjnym śledztwie. Muszą więc zacząć od spotkania z kapitanem i jego ludźmi.
Weszli do pokoju, który został im wskazany przez jednego z mijanych policjantów. W środku był już kapitan Sheridan oraz trójka policjantów, których poznali na miejscu zbrodni.
- O witam panowie – powitał ich kapitan – to są moi ludzie, którzy zajmą się tą sprawą – tu wskazał na siedzących przy stole ludzi – kolejno, porucznik Steve Sloan, porucznik Kelly Donovan oraz porucznik Matt Kozakiewicz – przedstawił swoich podwładnych, kapitan – A to – tu zwrócił się do policjantów – są agenci G Callen i Sam Hanna z NCIS.
- Steve, Kelly sprawdźcie czy znaleźli jakiś trop tych gości – rozkazał podwładnym Sheridan – A my zajmiemy się przeglądaniem starych spraw detektywa Deeksa, no chyba, że któryś z panów agentów chce pojechać z moimi ludźmi – zwrócił się z zapytaniem do Sama i Callena.
- Ja z miłą chęcią pojadę – odpowiedział szybko Callen, jakoś nie widziało mu się siedzenie nad papierami, wolał działać. Wyszczerzył się jeszcze do Sama i powędrował za Sloanem i Donovan.

CDN.