sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 7

Oto jest, taki prezent na Mikołaja :D 
I trzymajcie kciuki, bo przede mną jeszcze dużo poprawiania i jeszcze więcej spisywania przygód Aniołków...

***
Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, biuro dyrektora Higginsa

- Więc przenosi mnie pan do Los Angeles? – spytał młody agent siedzący naprzeciw dyrektora
- Tak. Agent Simms niebawem wraca na służbę, a obaj dobrze wiemy, że CHAOS to grupa 4 osobowa – odpowiedział rzeczowo dyrektor
- Tak wiemy – przytaknął młody agent spuszczając przy tym wzrok, nie chciał aby Higgins zobaczył jego żal. Był rozżalony, ale nie wiele mógł na to wszystko poradzić. Odkąd usłyszał historię agenta Carsona Simmsa, wiedział, że długo w CHAOSIE nie zabawi. Wiedział, że Michael mając do wyboru jego, żółtodzioba, któremu trzeba wszystko tłumaczyć, jak małemu dziecku, albo Simmsa, doświadczonego agenta i na dodatek przyjaciela z którym wiele przeszedł, wybierze Simmsa… Może gdyby tak bardzo nie wczuł się w role agenta bez doświadczenia, teraz sytuacja wyglądała by inaczej… Nie, na pewno, nie… Zresztą jak niby miałby wytłumaczyć fakt, że umie walczyć prawie tak dobrze jak Casey, czy kręcić jak Billy, przeszłość jaką sobie wymyślił na to nie pozwalała, miał być początkującym, bez doświadczenia, teraz już wie, że to był błąd, mógł rozegrać to zupełnie inaczej, niestety czasu nie da się cofnąć…
- Będzie pan pracował z agentem Kortem – z rozmyślań wyrwał go głos dyrektora – ostrzegam pana, agencie Martinez, Kort to człowiek z którym bardzo trudno się pracuje. Jeśli pan chce może pan zrezygnować, zrozumiem to.
- Nie. Przyjmuję to stanowisko, poradzę sobie – odpowiedział Rick z taką pewnością, że zaskoczył tym nie tylko dyrektora, ale i samego siebie
- Dobrze w takim razie zgłosi się pan do mnie jutro punkt 8.00, a teraz jest pan już wolny, agencie Martinez.
Rick, nie mając już nic więcej do powiedzenia, wstał i skierował się do wyjścia. Miał wrócić do domu i spakować się, jednak gdy wyszedł na korytarz rozdzwoniła się jego „druga” komórka, wiedział, że jego koledzy z, już byłej ekipy, podłożyli urządzenie podsłuchowe w jego aparacie, którego używał na co dzień, więc zaopatrzył się w drugi telefon, którego numer znała tylko mała grupka osób, którym ufał. Spojrzał na wyświetlacz: Chief
- Cześć, co jest? – przywitał się z rozmówcą
/- Cześć Rick, będziemy potrzebowali pomocy w dość delikatnej sprawie – odpowiedział Sheridan bez ogródek./
- My? –zapytał zaciekawiony Martinez – albo wiesz co, poczekaj, oddzwonię do ciebie później, jestem jeszcze w biurze – przerwał rozmowę, bo akurat zauważył zbliżających się członków CHAOSU, już w komplecie, cała czwórka, agenci Dorset, Collins, Malick i Simms.
/- Ok. To do usłyszenia – pożegnał się kapitan./
- Cześć.
Nie miał pojęcia co teraz zrobić, nie miał ochoty teraz z nimi rozmawiać. Co robić?! Pomyślał. Przecież się spieszy. Musi się jeszcze spakować, nie jest łatwo spakować całe swoje dotychczasowe życie do walizki w jeden dzień, a właściwie popołudnie. Komórka! Prawie o niej zapomniał z tego wszystkiego, przecież nie mogą jej zobaczyć, zwłaszcza jeśli ma przez nią rozmawiać z Sheridanem. Poznał ich na tyle dobrze, że jest prawie pewien, że będą próbowali podłożyć w niej podsłuch. Może i robi się paranoidalny, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo, w końcu nie raz włamywali się do jego domu… Może powinien ich ominąć, a gdy spróbują go zatrzymać, powiedzieć po prostu, że się spieszy? Zdecydowanie za dużo myślę! Powinienem działać, w końcu jestem agentem terenowym CIA! Zaczął karcić się w myślach, bo akurat zauważył, że ucieczka już nie wchodzi w grę, są zbyt blisko, a on cały czas stoi w miejscu, jak ten kołek…
- Hej Martinez! – krzyknął na powitanie Collins – Podobno cię przenoszą – Tak jak przystało na budynek wypchany szpiegami, wszyscy już o wszystkim wiedzą.
- Taa, do Los Angeles, mam pracować z agentem Trentem Kortem, a teraz wybaczcie ale się spieszę, mszę jeszcze się spakować – starał się ich zbyć
- Ok. to nie zatrzymujemy – powiedział tylko Michael i przepuścił go dalej.
Łatwo poszło, to dziwne ale poczuł się trochę zawiedziony, pracował z nimi prawie przez rok, spodziewał się, że będą chcieli wiedzieć coś więcej. Po raz kolejny tego dnia poczuł, że chyba tego nie udźwignie, pozostaje nadzieja, że rozmowa z kapitanem podniesie go na duchu. Taa nadzieja, tylko to teraz mu został, nadzieja na lepsze jutro. Jutro zacznie wszystko od nowa, kto wie może ten cały Kort nie będzie taki zły jak go dyrektor opisuje… i  skoro leci do LA to może uda mu się złapać kontakt z Jessem?
Czwórka agentów patrzyła tylko na odchodzącego kolegę i rozmawiała między sobą.
- Biedny dzieciak, nawet nie ma pojęcia w co go Higgins wrobił – powiedział Malick
- Nom Kort to największa świnia w całym CIA – przytaknął Collins
- Chyba nawet Higgins go nie lubi, w sumie został dyrektorem całego CIA, dlaczego nie zwolni Korta? – zastanawiał się na głos Simms
- Bo pomimo, że Kort to świnia, zawsze doprowadza swoje misje do końca – przyznał Dorset.

Langley, Wirginia, mieszkanie Martineza

Kiedy Rick dotarł do domu, od razu zadzwonił do Chiefa, coś było na rzeczy skoro to on do niego dzwonił.
/- No Rick szybki jesteś – przywitał się z nim Sheridan/
- Staram się jak mogę – odpowiedział Rick – dobra to jakiej pomocy WY potrzebujecie?
/- My to znaczy ja i reszta Aniołów, właściwie brakuje tylko ciebie, potrzebujemy twojej pomocy w pewnej sprawie/
- Reszta Aniołów? Wszyscy jesteście w Seattle?
/-Nie, nie w Seattle, w Los Angeles/
- Jesteście w Los Angeles? Kiedy zamierzaliście mnie o tym poinformować?
/- Tak jakoś się złożyło. Nie było sensu o niczym mówić, przecież ty masz bardzo dobrą posadę w wydziale CHAOS w CIA…/
- Właściwie już nie…
/- Jak to nie?/
- Zostałem przeniesiony, nie zgadniesz gdzie.
/- To mnie nie męcz tylko mów!/
- A czy stanie się coś jeśli poczekacie z tą sprawą jeszcze dzień, może dwa?
/- Czy to znaczy, że lecisz do LA?/
- Nie inaczej, jutro wylatuję.
/- W sumie możemy poczekać ten dzień. O której masz samolot?/
- O 11.00
/- Co tak późno?/
- To decyzja Higginsa, mam się jeszcze u niego stawić przed wylotem.
/ Dobra, to spotkamy się na lotnisku – pożegnał się Chief i zanim Rick mógł coś odpowiedzieć, odłożył słuchawkę/
- Na lotnisku? To ja potrzebuję eskorty policji?

Nazajutrz Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, korytarz przed biurem Higginsa

Stawił się, tak jak się umówił z dyrektorem, punkt 8.00, jednak, jak go uprzejmie poinformował asystent Higginsa, dyrektor był zajęty. Nie mając nic lepszego do roboty usiadł na krześle niedaleko drzwi i czekał cierpliwie. Po jakichś 10 minutach Robertson wyszedł na przerwę, dość wczesną jakby nie patrzeć. Jakąś chwilę później Rick usłyszał z gabinetu dyrektora odgłosy kłótni?! Podniesiony, kobiecy głos, mogła by to być kłótnia małżonków, gdyby nie fakt, że Higgins nie ma żony i to co usłyszał…
- Czy ty nie rozumiesz, że Hunt nie ma zamiaru ich wypuścić tak łatwo! Potrzebuję tych zwolnień! Henry! Porucznik Templeton Peck to mój syn!
Czy ta kobieta właśnie powiedział to co powiedziała? Czy to możliwe? Takie myśli przeleciały przez głowę Ricka gdy to usłyszał. Oczywiście istnieje taka możliwość! Musi zobaczyć twarz tej kobiety i znaleźć o niej wszystko co się da, jeśli to co powiedziała to prawda, będzie musiał powiadomić o tym Tempa… z tego co mówił Chief to Peck jest w LA, a to oznacza, że w końcu urwał się Stockwellowi, no tak planował to od dawna… W tym Momocie z gabinety dyrektora wyszła kobieta, pod pachom miała teczkę, na jej twarzy można było zauważyć lekki, triumfalny uśmieszek, chyba dostała to po co przyszła. Rickowi udało się jej przyjrzeć dość dokładnie, właściwie mogła by być matką Tempa…
- O agent Martinez, zapraszam do gabinetu – zwrócił się do swojego agenta Higgins – Przepraszam za opóźnienie, stara znajoma prosiła o przysługę, długo pan tu już czeka?

10.00 parking przed Siedzibą Główną CIA

Świetnie została mi godzina do samolotu, 15 minut na dotarcie na lotnisko, odprawa, to będzie cud jeśli zdążę na czas. Chyba, że skrócić by czas dojazdu… najwyższy czas sprawdzić ile pamiętam z kursów z Kampusu! Pomyślał Martinez, po czym wsiadł do samochodu i jakby nigdy nic odjechał powoli z parkingu, aby potem przyspieszyć. Jechał jakby się gdzieś paliło.

Lotnisko

- No nieźle z 15 minut zrobiło się 5 – powiedział zadowolony Rick, dawno tak nie pędził – A teraz na odprawę. Zostało jeszcze 55 minut, dam radę.
Ach te wspomnienia, jeśli uda mu się zmylić Korta i jakoś spokojnie porozmawiać z kumplami to dopiero będzie coś… Jeszcze nigdy, odkąd przeszli na Cherubinową emeryturę, nie mieszkali w jednym mieście wszyscy razem, oj tak wszystko wskazuje na to, że przyjęcie tego przydziału to było to! Anioły znowu razem… Będzie musiał pogadać z Mattem, jeśli ktoś może włamać się na serwer CIA bez pozostawiania śladów to na pewno jest to Kozakiewicz. Muszą najpierw dowiedzieć się czegoś o tej znajomej Higginsa, zanim Rick powie Tempowi to co usłyszał, musi być pewien na sto procent zanim to powie. Istnieje  przecież możliwość, że to pułapka zastawiona przez Stockwella, ten stary lis wie doskonale, że jeśli ma coś Pecka wywabić z kryjówki to na pewno będzie to możliwość porozmawiania z matką…

W tym samym czasie, Kalifornia, Los Angeles, biuro CIA

Przy biurku siedział nie kto inny jak „kochany” przez wszystkich Trent Kort…
- Nowy współpracownik? O nie! Nic z tego dyrektorze, Trent Kort działa sam! Szybko pozbędę się tego żółtodzioba, nie takich już wykończyłem! – mruczał do siebie Kort, przeglądając papiery które właśnie otrzymał od dyrektora z Langley.

Kalifornia, Los Angeles, Lotnisko

- Witam pana kapitana – powiedział na powitanie Rick, zbliżając się do Sheridana.
- Martinez! Już o tym rozmawialiśmy, nie jestem twoim przełożonym tylko przyjacielem, więc bez tych honorów – ten w odpowiedzi skarcił młodego agenta, widać jednak było, że to tylko żarty.
- Taa ciekawe, to dlaczego mówimy do ciebie Chief? –droczył się dalej Martinez.
- Bo, mój drogi, byłem waszym koordynatorem na kilku misjach, pomagałem w Kampusie gdy wy byliście jeszcze agentami. Ale dlaczego akurat nazwaliście mnie Chief? Tego musisz się dowiedzieć od przyjaciół – odpowiedział John takim tonem jakby tłumaczył coś dziecku.
- Dobra, mam tylko godzinę, potem muszę stawić się w biurze. Więc co to za sprawa? – w końcu zapytał Rick.
- Nie tu, choć do samochodu – odpowiedział tylko kapitan i obaj ruszyli do wozu Sheridana.

Dom Sheridana, zebranie Aniołów w pełnym składzie

- Więc, jeśli dobrze zrozumiałem, chcecie wysadzić stary magazyn na wybrzeżu w taki sposób, aby to wyglądało na wypadek, dodatkowo tak ma się złożyć, że w tym magazynie ma „zginąć” Temp i aby to wyglądało bardziej wiarygodnie potrzebne jest ciało… - Rick zaczął składać w całość wszystko co powiedzieli mu przyjaciele - Czy wyście powariowali! Przecież to jest cholernie niebezpieczne! Pomijając fakt, że nie macie ciała…
- I właśnie dlatego potrzebujemy twojej pomocy – odpowiedział John nie zważając na wybuch Martineza
- Ok. Mogę skombinować ciało, mamy szczęście, że gość który dostarcza ciała dla CIA w Los Angeles to były agent Cheruba – Rick zdołał ochłonąć i od razu zaczął kombinować – Jeśli chodzi o sam wybuch…
- Chcieliśmy użyć C4, ale po moich obliczeniach stwierdziliśmy, że to zbyt ryzykowne – wtrącił Matt
- Więc pomyśleliśmy, że może ty, jako ekspert od ładunków wybuchowych coś wymyślisz – dokończyła za brata Sue
- Nadal uważam, że to zły pomysł, przecież ładunki wybuchowe to niebezpieczny materiał – nadal powątpiewał Rick – Ale dobra, jeśli jesteście pewni. Pokaż co tam masz – zwrócił się do Matta, po czym oboje odeszli na bok, aby w spokoju przeanalizować dane zebrane przez Kozakiewicza.
- Dobra to skoro mamy już ciało… - zaczęła Kelly, ale przerwała jej Hayley
- Właściwie to jeszcze nie mamy, nie wiadomo czy Rickowi się uda je zdobyć.
- Oj nie dramatyzuj, sama słyszałaś, że gość który dostarcza zwłoki CIA był kiedyś Cherubinem i musimy trzymać kciuki aby chciał pomóc ziomkom z Kampusu – Tony próbował uspokoić pesymizm przyjaciółki.
- Oh chodziło mi o to, że kiedy już będziemy mieć ciało Jess będzie musiał się nim zająć – powiedziała Kelly spoglądając na Jessa i Tempa, którzy nad czymś dyskutowali…
- Pamiętaj, że miałem złamaną lewą nogę, a na prawej mam bliznę, którą zarobiłem w Zatoce… - Peck wyliczał wszystkie swoje urazy już chyba po raz setny
- Temp! Znam listę twoich chorób i urazów praktycznie na pamięć! Codziennie mnie tym zamęczasz, uspokój się wszystko będzie tak jak trzeba – uspokajał go Travis i skierował się w stronę stolika przy którym odbywała się narada
- Łatwo ci mówić, to nie ma być twój sobowtór trup – krzyknął za nim Temp
Rick i Matt w końcu skończyli wszystkie obliczenia i też dołączyli do reszty.
- I jak chłopaki? – zwróciła się do nich Sue
- Powinno wszystko grać – odpowiedział jej brat
- Czyli co? Teraz tylko potrzebne nam to ciało – powiedział Sheridan
- Zobaczę co da się zrobić, ale teraz muszę lecieć i tak jestem już spóźniony – stwierdził Rick
- Powiedz, że się trochę zgubiłeś – poradziła mu Kelly
- A tak właściwie to z km będziesz pracował? – zapytał Tony
- Z Trentem Kortem – odpowiedział Rick, sądząc po minie DiNozza to nazwisko było mu znane – Znasz go?
- Niestety miałem tą nieprzyjemność… omal nie wysadził mnie w powietrze. Radzę ci uważnie go obserwować, gość nie przywykł do działania z kimś, do tej pory był solowym agentem, który, co tu dużo mówić, nie jest zbyt lubiany nawet w CIA, z tego co wiem – dał mu dobrą radę Tony.