niedziela, 27 sierpnia 2017

NCIS co dalej?

Hej wiem, że pewnie czekacie na kolejne rozdziały opowiadania, ale jak już pisałam wcześniej muszę to jeszcze raz przepisać i zmienić kilka rzeczy także o cierpliwości was proszę :)

Chciałam się podzielić z wami kilkoma spostrzeżeniami odnośnie serialu obejrzałam w końcu sezon 13 i powiem szczerze strasznie się wynudziłam. Żadna ze spraw mnie nie wciągnęła. Finał mnie zawiódł (pomimo, że wiedziałam wcześniej jaki będzie), chyba twórcy nie potrafią pisać pożegnań z postaciami, nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego Ziva przez cały ten czas (2 lata?) nie odezwałam się przynajmniej do DiNozzo i powiedziała, że ma córkę. Trochę denerwuje mnie to rozwiązanie z śmiercią David, bo niby zginęła w wybuchu, ale kiedy Tony spytał się czy to pewne, czy znaleźli ciało nikt tego nie potwierdził więc może jest taki mały cień szansy, że jednak nie zginęła... Tony odszedł z NCIS co mnie bardzo boli, nie mógł poprosić o jakiś spokojniejszy przydział? 
Właściwie cała ta historia z córką jakoś do mnie nie trafiła, kiedy wyciekło info, że to będzie ostatnie sezon z DiNozzo spodziewałam się na początku jego spektakularnej śmierci co byłoby motorem napędowym kolejnych kilku odcinków, potem zaczęłam myśleć, że może w końcu przyjmie zasłużony awans i zostanie przeniesiony do innego miasta z swoją własną ekipą (świetny materiał na kolejny spin-off gdyby M.W. kiedyś chciał wrócić do roli), ale to zakończenie wątku Bardzo Specjalnego Agenta DiNozzo w moim odczuciu było po prostu nudne.

Mam też do was pytanie, bo będę dopiero zaczynała 14 sezon. Jest ok. czy może czas już sobie odpuścić? Jak wypadają nowi agenci?

Do napisania,
Sfora

środa, 23 sierpnia 2017

PRZEPRASZAM!!

Moi drodzy przepraszam was za to, że nic nie publikuję. Postanowiłam, że napiszę to opowiadanie od początku do końca i wrzucę je na bloga (oczywiście stopniowo) gdy będzie już całe gotowe, ponieważ teraz cały czas zmienia mi się koncepcja i to co napisałam do tej pory gryzie się z tym co chciałbym teraz zaprezentować.
Czuję się z tym naprawdę źle, że tak długo nie dawałam znaku życia. Przepraszam was bardzo mocno!
Trzymajcie kciuki żeby mi się udało się ogarnąć :D

Sfora

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 10

No to teraz coś dłuższego... Mam nadzieję, że się nie zanudzicie :D 
Został mi jeszcze jeden rozdział do przerobienia, a potem będą nowości ;)

***

Około godziny 18 wszyscy zaproszeni przybyli już do domu Sheridana, okazało się, że kapitan mieszka na tym samym osiedlu co Sloanowie. Dom był ładny, zadbany z małym ogródkiem od strony ulicy, natomiast od drugiej strony miał patio wychodzące na plaże. Na parterze znajdował się obszerny salon połączony z kuchnią, pomieszczenia były oddzielone jedynie prostokątnym półwyspem wystającym z ściany. Wystrój łączył w sobie elementy nowoczesności z klasycznym umeblowaniem. Po pomieszczeniu już roznosił się apetyczny zapach, a sam gospodarz przywitał przybyłych w fartuchu kucharskim. Ostatnimi gośćmi jacy zjawili się na progu Johna Sheridana byli Amanda z Ronem.
- Witajcie – przywitał swoich gości John – Wchodźcie śmiało – zaprosił ich do środka – Rozgośćcie się proszę.
Kolacja była naprawdę przepyszna, a i towarzystwo, pomimo faktu, że co poniektórzy, ledwo się znali, dopisało. W gronie zaproszonych znalazł się również, na prośbę Tonyego, agent Tobias Fornell, pozostali członkowie paczki próbowali dowiedzieć się dlaczego DiNozzo tak bardzo chce podzielić się ich tajemnicą z tym właśnie człowiekiem. Wtedy też były agent powiedział im w końcu kim był człowiek, który postawił go do pionu gdy jego, tak zwani, przyjaciele z NCIS się na niego wypieli.
- Dobrze skoro już wszyscy się najedli – Sheridan spojrzał po zebranych i uśmiechnął się lekko – Pewnie chcecie wiedzieć dlaczego was w ogóle zaprosiłem.
- No tak nie da się ukryć – stwierdził agent Fornell – zwłaszcza, że jednym z gości jest były zbieg – tu spojrzał znacząco na Templetona Pecka – bez urazy. Po prostu jestem ciekaw jak to się stało, że kapitan policji ma w gronie swoich znajomych porucznika Pecka.
- Tego również dziś się dowiecie – powiedział spokojnie John – Jednak to długa historia.
- Dobrze więc słuchamy – odparł już dość zaciekawiony Mark, zresztą nie tylko jego i Tobiasa ciekawiła ta cała sprawa, wszyscy byli zainteresowani co to ma wszystko znaczyć.
- To nie jest takie proste – wtrącił się do rozmowy Rick Martinez – zanim zaczniemy wszystko wyjaśniać, musimy was poprosić o podpisanie tej klauzuli – mówiąc to zaczął rozdawać zainteresowanym kartki A4 z odpowiednim tekstem klauzuli.
- Jakiej klauzuli? –wyraził swoje i nie tylko swoje, obawy Ron Wagner – Czy tu jest pieczęć MI5?
-Tak – odparł Jesse czym wywołał niemałe zdziwienie swoich przyjaciół ze szpitala – Proszę, po prostu podpiszcie, a wszystkiego się dowiecie.
- Nie możemy niczego wam powiedzieć dopóki tego nie podpiszecie – stwierdził Tony – Gdybyśmy to zrobili i nam i wam groziłoby więzienie lub nawet coś gorszego.
- Coś gorszego? – zaniepokoił się Jack – Jak co na przykład?
- Nie wiemy i wolelibyśmy się nie dowiadywać – odparła Kelly.
- No dobrze – powiedział w końcu Mark – nie wiem jak wy – tu zwrócił się do swojego syna i pozostałych przyjaciół – Ale ja zaryzykuję – mówiąc to złożył swój podpis w odpowiednim miejscu na dokumencie. Za jego przykładem poszli inni goście, tak że po chwili na stoliku do kawy leżała kupka pięciu egzemplarzy dokumentu. Brakowało jednego.
- Jest tylko jedna mała sprawa – powiedział powoli Fornell – Kilkanaście lat temu, kiedy zaczynałem pracę w FBI, przed moją pierwszą samodzielną misją dano mi do podpisania właśnie taki dokument – stwierdził ostrożnie, bacznie przyglądając się zebranym w salonie ludziom. Jeśli to oznacza to o czym teraz myśli, to Vance został największym idiotą na świecie w chwili gdy pozbył się DiNozza.
- Tak… emm, wiemy o tym – powiedział po chwili ciszy Tony.
- Wiecie? – zapytał Tobias – W takim razie sądzę, że moje przepuszczenia sprawdzą się. Ale może lepiej przedstawcie nam tą sytuację od początku.
- Tak, tak chyba będzie najlepiej – stwierdził kapitan Sheridan – Tylko od czego zacząć – sam tak naprawdę nie wiedział jak mają zacząć tą całą opowieść.
- To może lepiej powiemy wam na początek czym jest CHERUB – wtrąciła Hayley widząc, że nikt inny nie wie co powiedzieć – Otóż zalążki tej organizacji pojawiły się już podczas drugiej wojny światowej.
- Podczas drugiej wojny światowej wśród cywilnej ludności okupowanej Francji narodził się ruch oporu walczący z niemieckim okupantem – podjęła dalsze wyjaśnienia Sue – Do partyzantki zaciągało się też wielu nastolatków a nawet dzieci. Niektóre działały jako wywiadowcy i posłańcy, inne zaprzyjaźniały się z zmęczonymi wojną niemieckimi żołnierzami, by wyciągnąć od nich informacje umożliwiające sabotowanie działań wroga.
- Tak to bardzo ciekawy kawałek historii. – przerwał jej ten wywód Jack – Ale jak to się ma do Brytyjskich Służb Bezpieczeństwa no i do was?
- Już do tego przechodzimy, spokojnie – uspokajał go Matt, teraz on przejął dalsze wyjaśnianie – Brytyjski szpieg Charles Henderson pracował z francuskimi małymi żołnierzami prawie trzy lata. Gdy wrócił do kraju zdobyte doświadczenie we Francji wykorzystał  organizując grupę wywiadowczą złożoną z dwudziestu brytyjskich chłopców. Jednostka ta została nazwana CHERUB.
- Henderson zmarł w 46 roku, jednak stworzona przez niego organizacja nadal się rozwija – Hayley znów przejęła pałeczkę – Dziś CHERUB zatrudnia ponad dwustu pięćdziesięciu agentów, z których żaden nie ma więcej niż siedemnaście lat.
- Chcecie powiedzieć, że Służby Brytyjskie wykorzystują dzieci do niebezpiecznych zadań? – Steve już nie wytrzymał, to przecież jakiś absurd.
- Spokojnie to nie jest tak, że dzieciaki zostają wysłane w sam środek najniebezpieczniejszych spraw na świecie – stwierdził spokojnie Jesse – Od roku 1954 zostały wprowadzone nowe środki bezpieczeństwa; po pierwsze utworzono komisję do spraw etyki. Od tej pory każda misja młodych agentów musiała być zatwierdzona przez trzyosobowy zespół ekspertów. Po drugie wprowadzono minimalny wiek uprawniający do wykonywania misji – dziesięć lat i cztery miesiące. No i po trzecie zaczęto stosować bardziej rygorystyczne podejście do przygotowania agentów oraz wprowadzono trwające sto dni szkolenie podstawowe.
- No a od 56 roku szeregi CHERUBA zasiliły pierwsze dziewczyny – podjęła dalej Kelly – Na początek tylko pięć w ramach eksperymentu. Okazało się, że dziewczyn dają sobie świetnie radę. W ciągu roku ich liczba zwiększyła się do dwudziestu, a w ciągu kolejnych lat zrównała się z liczbą chłopców. Och no i każdy z agentów jest sierotą bądź też dzieckiem opuszczonym przez rodzinę.
- Musicie wiedzieć również, że od chwili powstania CHERUB stracił, tylko, albo aż, czterech agentów – powiedział Temp – To w porównaniu z innymi agencjami niewielka strata.
- Może – stwierdziła ostro Amanda, może trochę zbyt ostro – Ale to były dzieci, tylko dzieci.
- Tak to były dzieci, ale wiedziały co robią, znały ryzyko – odparł na to Tony – W dzisiejszych czasach, każdy agent ma prawo odmówić udziału w misji, a także w każdej chwili, w czasie jej trwania zrezygnować z dalszego udziału.
- Jakoś nadal nie jestem do tego przekonany – uznał Ron.
- Najważniejszą kwestią tego wszystkiego jest niezaprzeczalny fakt, że gdyby nie CHERUB nie byłoby tu żadnego z nas – w końcu odezwał się Rick.
- Co masz na myśli? – zdziwił się Mark.
- To, że odkąd pamiętam mieszkałem w domach dziecka, albo rodzinach zastępczych –ciągnął Martinez – w wieku 9 lat zostałem „namierzony” przez CHERUBA. Pamiętam to jakby było to wczoraj. Psycholog sierocińca w którym wtedy mieszkałem, Irene McNill, wzięła mnie do swojego gabinetu i zaczęła niby zwykłą rozmowę, podała mi do picia herbatę… obudziłem się w zupełnie nieznanym mi miejscu, potem dopiero okazało się, że przespałem cały lot z San Francisco do Londynu…
- Przecież to porwanie! – przerwał mu Fornell.
- Tak w sumie to jakby teraz na to spojrzeć, to było to pewnego rodzaju porwanie – przyznał Rick – Ale gdybym nie znalazł się w CHERUBIE… Gdyby nie to, jak to pan ujął, agencie Fornell, porwanie, to z pewnością by mnie tu dziś nie było. Byłem dzieciakiem z sierocińca, bez żadnych perspektyw na przyszłość. Dzięki tej organizacji skończyłem szkołę.
- CHERUB to nie tylko agencja to także dom dla takich dzieciaków jakimi my byliśmy – wtrąciła Sue – To także szkoła na wysokim, bardzo wysokim, poziomie.
- Tak dzięki temu, każde z nas i wszyscy inni wychowankowie CHERUBA mają otwarte drzwi do praktycznie każdej szkoły jaką by sobie wymarzyli – mówił dalej Rick – Ja po skończeniu 17 roku życia wybrałem się na wydział prawa na Oksfordzie. Jednak po dwóch latach studiów dotarło do mnie, że jednak to nie ta droga, wróciłem do Stanów i zostałem agentem CIA. Teraz wiem na pewno, że gdyby nie czas spędzony w CHERUBIE nie zdałbym testów na agenta – zakończył swoją historię Rick – No i zyskałem tam rodzinę – tu spojrzał na swoich przyjaciół i się uśmiechnął, gdyby cofnąć czas nie zmieniłby niczego.
- Ale zaraz – po chwili zastanowienia odezwał się w końcu Jack – Przecież twój ojciec żyje Jesse.
- No tak, żyje, ale po śmierci mamy nie zajął się mną, a innej rodziny nie miałem – odparł na to Travis – Po tym jak zostawił mnie z nianią na cały miesiąc i kiedy o mało nie zginąłem odebrali mu prawa rodzicielskie, a ja trafiłem do domu dziecka – podjął opowieść Jesse – nie byłem zbyt silny, ale za to byłem bardzo szybki, no i dobrze się uczyłem. Kiedy miałem chyba 9 lat została zorganizowana wycieczka do Londynu, wszystkie dzieciaki w wieku od 7 do 12 lat mogły pojechać. Zapisało się wiele dzieciaków, ja też – wspominał Jess – Jak teraz tak o tym myślę to nie była to zwykła wycieczka. Nie tylko zwiedzaliśmy Londyn i jego okolice, ale też rozwiązywaliśmy testy, było to w ciągu roku szkolnego więc nikogo to za bardzo nie dziwiło, bardziej interesowało nas wyjście na tor przeszkód po którym pozwolono nam pobuszować. Potem dopiero okazało się, że był to misternie ułożony sprawdzian naszej wiedzy i kondycji fizycznej… Zdało go zaledwie pięcioro z nas. Po wprowadzeniu całej naszej piątki w całą tą sprawę dano nam wybór albo wstąpić w szeregi CHERUBA, albo możemy wrócić do Stanów z resztą grupy. Dwie dziewczyny zrezygnowały i wróciły więc została nas tylko trójka. Tak trafiłem do CHERUBA, tam też dowiedziałem się, że tata tak naprawdę jest agentem CIA. Po skończeniu szkoły i Cherubinowej kariery wróciłem do Stanów, zamieszkałem tu w Los Angeles i poszedłem na studia medyczne – skończył swoją opowieść Jesse.
- Woo zaraz, chwila – zainteresował się Steve – Czyli chcesz powiedzieć, że wiedziałeś, że Dane jest z CIA?
- Tak w sumie tak – odparł Jesse.
- Nie tylko jego ojciec jest agentem CIA – stwierdził Tony – Mój „kochany” tatuś okłamywał mnie przez cały ten czas, do 12 roku życia, żyłem w przekonaniu że jest zwykłym biznesmenem, który po prostu chciał mieć idealnego synka, który zajmie kiedyś jego miejsce – w jego głosie można było wyczuć rozgoryczenie – Prawdopodobnie gdyby nie major Logan ze szkoły wojskowej na Road Island, wylądowałbym w domu dziecka albo nawet w poprawczaku. Kiedy ojciec zrzekł się praw rodzicielskich wpadłem w szał, chciałem uciec ze szkoły, powstrzymał mnie właśnie major Logan.
- Zaraz Logan? – zaciekawiła się tym Amanda – Czy to nie nazwisko Stelli? – Spojrzała na młodą dziewczynę, która drzemała spokojnie na wielkim skórzanym fotelu.
- Tak Daniel i Joan Logan byli jej rodzicami, zginęli w wypadku samochodowym gdy Stella była jeszcze mała. Jako jej ojciec chrzestny jestem również jej opiekunem prawnym do ukończenia przez nią pełnoletniości – odpowiedział DiNozzo.
- Czy ona… - zaczął zastanawiać się na głos Mark.
- Tak ona również była w  CHERUBIE – odpowiedział Tony, na jeszcze nie zadane pytanie.
- Ok. to może dokończ swoją historię DiNozzo – ponaglił byłego agenta Fornell.
- Tak… na czym to ja stanąłem? Ach tak… Major Logan przyłapał mnie gdy w nocy próbowałem przekraść się przez ogrodzenie. Wziął mnie do swojej kwatery i najpierw zrobił mi kazanie na temat regulaminu szkoły i takich tam, a potem powiedział, że jestem najbardziej bystrym i upartym chłopcem jakiego miał przyjemność spotkać w tej szkole. Wtedy też zaproponował mi małą wycieczkę, zaplanował ją na weekend, nawet nie miałem pojęcia, że jedno zwykłe „Ta jasne i tak nie mam co robić” zmieni moje życie na zawsze. Okazało się, że to wcale nie była mała wycieczka, a wyjazd do Londynu. Do dziś nie wiem czy zasnąłem w samolocie sam, czy major podał mi jakiś środek nasenny. Obudziłem się w nieznanym mi miejscu; Logan był tam gdy się przebudziłem, wyjaśnił mi wszystko i zaproponował miejsce w CHERUBIE. Prawdopodobnie gdybym odmówił trafiłbym do domu dziecka więc przyjąłem ofertę. Po roku spędzonym w CHERUBIE dowiedziałem się pewnych rewelacji o mojej rodzinie. Dowiedziałem się, że ojciec jest agentem CIA i że mam starszego, przyrodniego brata ze strony ojca. Kiedy skończyłem 17 lat wróciłem do Stanów, przez jakiś czas rozważałem karierę sportową, ale po złamaniu nogi nie miałem szans na zawodowstwo. Wstąpiłem do akademii policyjnej po jej skończeniu przenosiłem się z wydziału do wydziału, aż w Baltimore spotkałem Gibbsa i tak znalazłem się w NCIS. A jak moja przygoda z tą agencją się skończyła wolę nie wspominać – zakończył swój wywód Tony.
- A wy? – Amanda zwróciła się teraz do rodzeństwa Kozakiewicz – Jaka jest wasza historia? – zawsze, odkąd tylko ich poznała, była tego ciekawa.
- Nasza? – zastanowiła się Sue – Nie pochodzimy z Stanów, jak reszta, choć mamy obywatelstwo…
- Pochodzimy z Polski – wtrącił Matt – urodziliśmy się i mieszkaliśmy w Krakowie do 4 roku życia…
- Po wypadku rodziców trafiliśmy do domu dziecka – powiedziała Sue – Po dwóch miesiącach Matt został adoptowany, a ja zostałam sama…
- Nie wiemy dlaczego nas rozdzielono, ale tak się stało – dopowiedział Matthew.
- Po kilku tygodniach ja też zostałam adoptowana – znów wtrąciła Susan – Ja zamieszkałam w Katowicach z bardzo miłymi ludźmi…
- Ja nie miałem tyle szczęścia – stwierdził Matt – Okazało się, że ludzie którzy mnie adoptowali zrobili to tylko dla pieniędzy, które wypłacało im państwo za każde przygarnięte dziecko. Przez dwa lata mieszkałem w starej kamienicy. Potem tą sprawą zainteresowała się opieka społeczna i znów trafiłem do dom dziecka, w którym spędziłem prawie rok. Tam zacząłem interesować się techniką i komputerami, przeczytałem wszystkie czasopisma komputerowe jakie, w ten czy inny sposób, udało mi się zdobyć. Nie mam pojęcia czy to właśnie to zwróciło uwagę jednego z agentów CHERUBA, który był akurat na misji rekrutacyjnej, czy może coś innego. Faktem jest, że zwróciłem na siebie uwagę i zostałem zwerbowany do CHERUBA i po kilku dniach wylądowałem w Londynie. Po skończeniu 17 lat uznaliśmy z Sue, że chcemy wyjechać do USA no i tak się tu znaleźliśmy – zakończył swą opowieść Matt – Władze CHERUBA załatwiają obywatelstwo jakie się chce, dzięki temu, że ich agenci działają nie tylko na Wyspach, ale na całym świecie – wyjaśnił jeszcze, widząc zaciekawione spojrzenia zebranych.
- Co to jest misja rekrutacyjna? – zainteresował się Jack.
- To jedna z najmniej lubianych misji każdego z Cherubinów – odparła Sue – Dzieciak jest wysyłany do domu dziecka i tam musi znaleźć potencjalnego kandydata na agenta. Czasem taka misja może trwać i cały rok. To dość powszechny sposób rekrutacji. Sama byłam na kilku takich misjach w czasie mojej pracy dla CHERUBA.
- Myślałam, że zostałaś adoptowana – wtrąciła Amanda – Więc jak trafiłaś do tej agencji?
- Tak zostałam adoptowana – odpowiedziała Susan – I było mi tam naprawdę dobrze, ale niestety… - zawiesiła na chwilę głos, to było jedno z tych wspomnień o których wolałaby nie opowiadać, ze względu na ból jaki się z nim wiązał – Moi przybrani rodzice zginęli podczas napadu na bank, po tym znów trafiłam do domu dziecka. Stamtąd trafiłam do CHERUBA. Właściwie przez przypadek. Irene McNill była wtedy z wizytą u dyrektorki sierocińca i tak jakoś się złożyło, że wciągnęła mnie w rozmowę. Widocznie stwierdziła, że nadaję się na agentkę. W Londynie po prawie trzech latach rozłąki znów spotkałam się z bratem – spojrzała na Matta i się uśmiechnęła, jest naprawdę wdzięczna losowi, że znów wtedy ich połączył – Po tym jak skończyłam 17 lat wyjechałam z Mattem do USA.
Na moment w pokoju zapanowała cisza, goście musieli to wszystko spokojnie przemyśleć, zostało im do wysłuchania jeszcze kilka historii, a już nie wiedzieli co o tym wszystkim myśleć, cała ta sytuacja była bardzo dziwna. W końcu ciszę przerwała Hayley
- Zostałam sierotą w wieku 8 lat – zaczęła swą opowieść Hayley – Urodziłam się na Oahu, ale to już wiecie. Trafiłam do domu dziecka na wyspie, spędziłam tak kolejny rok… Heh to zabawne, dopiero teraz, po tylu latach, uświadomiłam sobie, że psycholog dzięki której znalazłam się w CHERUBIE to ta sama osoba, która ściągnęła tam Ricka i Sue – Irene McNill.
- Fakt, ale jakoś tego wcześniej nie skojarzyłam –przyznała Susan.
- Ani ja – przytaknął Rick – Ale to naprawdę zabawne.
- Ciekawa jestem czy jest tego świadoma – zastanowiła się Hayley – To znaczy, tego, że dzięki niej się znamy – zwróciła się do dwójki swoich przyjaciół, tamci wzruszyli tylko ramionami dając do zrozumienia, że nie mają pojęcia – Ale wracając do mojej historii. Właśnie tak trafiłam do CHERUBA, dzięki tej psycholog. Po skończeniu 17 lat wróciłam na Oahu i zaczęłam studia na Uniwersytecie Hawajskim na wydziale psychologii. Gdyby nie lata spędzone w CHERUBIE z pewnością nie miałabym żadnych szans na dostanie się tam. CHERUB nie tylko szkoli dzieci na świetnych agentów, ale zapewnia również wykształcenie o którym niektórzy mogą tylko pomarzyć.
- Z tego co mówicie to wcale nie jest to takie złe – stwierdziła Amanda – Chociaż nadal nie mogę sobie wyobrazić dzieci jako szpiegów.
- I o to właśnie chodzi – stwierdziła Kelly – Nikt nie podejrzewa dzieci o szpiegostwo. Wiele rzeczy uchodzi im na sucho.
- Hmm, chyba wiem o czym mówisz – odparł Fornell – Miałem wątpliwą przyjemność poznać jednego z takich agentów na mojej pierwszej samodzielnej misji. To właśnie przed nią musiałem podpisać taką klauzulę. Dzieciak przyleciał na lotnisko w Waszyngtonie z całym arsenałem, jakby wybierał się na wojnę, ale ochrona lotniska przepuściła go bo był tylko małym chłopcem.
- Oj tak pamiętam to dobrze – powiedział Tony – Niezłą miałeś minę jak zobaczyłeś całą tą broń – na wspomnienie tego wydarzenia roześmiał się.
- To byłeś ty? – zdziwił się Tobias – Wiedziałeś, że się spotkaliśmy wtedy i pomimo tego gdy Gibbs nas sobie przedstawiał, w ogóle się z tym nie zdradziłeś?
- Nie mogłem – odparł krótko DiNozzo.
- To teraz już przynajmniej wiem dlaczego tak mi działasz na nerwy – skwitował Fornell – Byłeś naprawdę męczącym dzieciakiem, ale dorosły jesteś jeszcze gorszy.
- Och ty nawet nie wiesz na co mnie jeszcze stać – uśmiechnął się zawadiacko Tony.
- Fajnie – przerwał im tą miłą wymianę zdań Ron – Ale może teraz Kelly nam o sobie opowie – zwrócił się do młodej dziewczyny, był tego ciekaw, słyszał wcześniej, że niewiele pamięta ze swojego wczesnego dzieciństwa.
- W sumie niewiele pamiętam z tego co było przed CHERUBEM  - zaczęła niepewnie Kelly, było to dla niej frustrujące, chciałaby w końcu coś sobie przypomnieć, ale straciła już na to nadzieję – Zostałam uratowana przez jedną z Cherubinek. Miałam wtedy chyba 9 lat. Byłam jedną z wielu dziewczynek przetrzymywanych gdzieś w lasach niedaleko Londynu przez handlarzy żywym towarem. Psycholog, który zajmował się mną po tym wydarzeniu stwierdził, że straciłam pamięć na skutek traumatycznych przeżyć. Jak dotąd nie odzyskałam tych wspomnień. Nie pamiętam mojego prawdziwego nazwiska, rodziców, a nawet daty urodzenia. Zarząd CHERUBA starał się znaleźć moją rodzinę. Nie ograniczali się tylko do Wielkiej Brytanii, szukali na całym świecie, ale nie mając praktycznie żadnego punktu zaczepienia, to jak szukanie igły w stogu siana. Więc zostałam w CHERUBIE, tam poznałam Tempa, Tonyego, Hayley, Sue, Matta, Jessiego i Ricka, którzy potem stali się moją zastępczą rodziną. Po ukończeniu 17 lat wyjechałam do Stanów, nie wiem dlaczego ale coś mnie tu ciągnęło – zakończyła Kelly.
- I naprawdę nic nie pamiętasz? – zaciekawił się Mark, to naprawdę interesujący przypadek.
- Czasami mam taki jeden sen – odparła Kelly – Myślę, że to chyba był wypadek samochodowy, jakaś kobieta woła mnie, ale wszystko jest zamazane i takie odległe. Nie wiem czy to jest jakieś wspomnienie, czy tylko zwykły koszmar.
I znów w pokoju nastała, trochę niezręczna, cisza.
- Chyba została nam jeszcze jedna historia do usłyszenia – powiedział po chwili Fornell, zwracając swoją uwagę na Templetona.
- Tak na to wygląda – poparł partnera Wagner i również spojrzał wyczekująco na Pecka.
- Ok., ok. już tak nie naciskajcie – uspokajał ich Jack, choć też był ciekaw historii gościa, który przez 9 lat umykał wojsku i federalnym.
- Hmm… Od czego tu zacząć – zamyślił się Peck – Właściwie moje najstarsze wspomnienie jest dość mgliste, ogień, wszędzie płomienie i gryzący dym… Dopiero po wstąpieniu do CHERUBA dowiedziałem się, że zostałem oddany do domu dziecka przy alei Hoppera jeszcze jako niemowlę.
- Ale ten sierociniec spłonął – powiedział Mark.
- Tak to właśnie moje najwcześniejsze wspomnienie, ten pożar – odparł Temp – Nie wiem jak wydostałem się z płonącego budynku, ale jakoś mi się to udało. Przez kilka kolejnych dni spałem na ulicy, nie mając pojęcia co się wokół mnie dzieje i co mam robić. Miałem wtedy tylko pięć lat. W końcu doszedłem w okolice sierocińca Matki Boskiej Miłosiernej. Ojciec Magill zajął się mną, znalazło się tam dla mnie miejsce – na to wspomnienie lekko się uśmiechnął – Miałem wtedy na imię Alvin Brenner.
- Alvin? – pochwycił Steve – Jak ta wiewiórka? Em wybacz, ale jakoś to imię nie pasuje do ciebie. Znaczy w sumie nie znam cię zbyt dobrze ale…
- Dobra już nie kończ – przerwał mu Jesse – Bo zaczynasz się pogrążać – wyszczerzył się do przyjaciela.
- Tak wiem, że to imię do mnie nie pasuje – stwierdził były wojskowy – Próbowałem zmienić je kilka razy… Był Al Brennan, Al Peck, Holms Morrison i Morison Holms.
- Ale teraz nazywasz się Templeton Peck – zauważył Steve.
- Bo w CHERUBIE każdy młody agent musi zmienić swoją tożsamość, na wypadek gdyby ktoś próbował dociec prawdy na temat dziwnych zbiegów okoliczności i zniknięć dzieci. Jako Cherubin nazywałem się inaczej, a teraz przyjąłem imię Templeton Peck.
- Ale wy nazywacie się tak jak wcześniej – zaciekawił się Mark.
- Każdy agent CHERUBA ma wybór, albo wrócić do poprzedniej tożsamości, albo przybrać jakąś nową – wyjaśnił Tony – Ja i z tego co wiem Jesse też, wróciliśmy do naszych prawdziwych nazwisk ze względu na naszych ojców. Oboje są agentami CIA i mogliby wpaść na pomysł naprawienia starych błędów.
- Mój już raz próbował – wtrącił Jesse – I cieszę się z tego.
- Nie dało się nie zauważyć – skwitowała Amanda – przez cały tydzień o niczym innym nie mówiłeś.
- Tak to prawda – przyznał jej racje Mark.
- No ale wracając do mojej historii – zaczął znów Peck – Nie miałem pojęcia, że wszystkie moje dziecięce wybryki przykuły szczególną uwagę Ojca Magilla. To on właśnie skierował mnie do CHERUBA.
- Czy to oznacza, że były agent został księdzem? – zdziwił się Fornell.
- Tak Ojciec Magill też był Cherubinem, podobno już w wieku 16 lat poczuł powołanie – odparł Temp – A przynajmniej tak mi mówił. Od razu po zakończeniu kariery agenta wstąpił do seminarium – Peck naprawdę wiele zawdzięczał temu człowiekowi. To on go ukierunkował i wskazał właściwą drogę. Nawet pomagał Drużynie gdy ta uciekała przed wojskiem, choć reszta nawet o tym nie wiedziała – Gdyby nie on pewnie skończyłbym w poprawczaku, a może i na cmentarzu. Tak czy siak trafiłem do CHERUBA, a po skończeniu 17 lat wróciłem do Los Angeles i zacząłem chodzić do miejscowego college’u. Tam właśnie poznałem swoją pierwszą prawdziwą miłość, albo tak mi się przynajmniej wydawało. Leslie była naprawdę piękną dziewczyną, chodziliśmy ze sobą dwa lata i w końcu postanowiłem się jej oświadczyć. Niestety, jej ojciec wybrał już dla niej inną drogę życiową, więc ona, nie chcąc sprzeciwiać się ojcu, nie przyjęła moich oświadczyn. Kilka lat temu się z nią spotkałem, jest teraz siostrą zakonną. Po tym jak mnie zostawiła rzuciłem college i  wstąpiłem do wojska. Tam trafiłem do oddziału pułkownika Johna "Hannibala" Smitha. Pod koniec II Wojny w Zatoce dostaliśmy zadanie odcięcia dostaw pieniędzy, innymi słowy napad na bank. Wszystko szło dobrze, ale nikt nie przewidział, że wróg podejmie ostrzał na bazę. W nalocie zginął generał West, tylko on wiedział o planie napadu, bez jego oświadczenia zostaliśmy uznani za zwykłych złodziei, którzy chcieli wzbogacić się na wojnie. Nie bardzo widziało nam się siedzenie za kratkami więc zaczęliśmy uciekać. Potrzebowaliśmy pieniędzy więc podejmowaliśmy się różnych prac jako najemnicy. Po jakimś czasie na nasz trop wpadła dziennikarka Amy Amanda Allen, została nieformalnym członkiem Drużyny A, trzeba było jej przyznać, że ma głowę na karku i nie raz dzięki jej interwencji udawało nam się uciec… Wybaczcie, że się tak tym przechwalam – zwrócił się do agentów FBI.
- Na szczęście Drużyna A to nie nasza broszka – zauważył spokojnie Fornell, tak naprawdę bawiło go, że czterech ludzi, pięciu licząc kapitana Murdocka, tak długo wodziło za nos Żandarmerię Wojskową.
- Niestety po 8 latach ukrywania się wpadliśmy w łapy byłego agenta CIA, Hunta Stockwella. Nie wydał nas wojsku, ale zrobił sobie z nas prywatną drużynę od zadań specjalnych. Po pół roku miałem już tego dość więc dałem nogę, zgodnie z obietnicą Stockwell wysłał za mną cały szwadron swoich ludzi i zawiadomił wojsko, że widziano mnie niedawno. Na szczęście mam świetnych przyjaciół, którzy nie zostawili mnie w potrzebie… – przerwał i spojrzał na swoją paczkę, nie wiedział czy może opowiedzieć o tym jak zaplanowali całą tą akcję z wybuchem.
- Musimy jeszcze coś wam powiedzieć – zaczął Sheridan.
- Ten wybuch pod koniec lata – podjął Matt – Był zaplanowany.
- Jak to zaplanowany? – zapytali wszyscy chórem.
- Tak to był pomysł jak w końcu raz na zawsze skończyć tą wojskową nagonkę na mnie – odparł Temp.
- Chciałeś zginąć?! – zapytała z niedowierzaniem Amanda.
- Nikt nie miał ginąć – uspokoił ją Jesse – Znaczy nie naprawdę. To miało wyglądać tak jakby Temp tam zginął, a w rzeczywistości miał przybrać nową tożsamość.
- Znowu? – zaśmiał się Jack.
- Tak znowu – zaśmiał się również Rick – Ale w ostatniej chwili dostaliśmy, a raczej Jesse dostał, telefon od Trevora Callahana, który poinformował nas o ułaskawieniu Drużyny A. Więc musieliśmy jakoś to odkręcić. Niestety nie dało się już powstrzymać wybuchu. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
- Trevor Callahan? – dopytywał się Tobias – Doradca prezydenta? Ten Callahan?
- Tak ten sam – przyznał Jesse.
- Macie takie znajomości? – drążył temat Fornell.
- Na to wychodzi – stwierdziła Kelly – Wiele ważnych bądź sławnych ludzi było Cherubinami.
- Tak – przytaknął jej Tony – ale jednak większość z nich stara się nie wychylać. Bądź co bądź CHERUB to tajna organizacja. Wyobraźcie sobie co by było gdyby opinia publiczna się o tym dowiedziała.
- To zapewne nie byłoby zbyt przyjemne – stwierdził po chwili namysłu Mark.
Reszta wieczoru minęła im spokojnie, Mark, Steve, Jack, Amanda, Ron i Tobias nadal musieli się oswoić z tym czego się dowiedzieli. Mieli jeszcze wiele pytań, jednak to może poczekać, teraz po prostu spędzą miły wieczór w towarzystwie nowych przyjaciół.

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 9

Się mi skubaniec obudził i mi nie da spać... Trochę to krótkie, ale gdybym wrzuciła całość przerobionego materiału byłoby znów za długie, więc teraz taki krótki rozdzialik a później rzucę coś dłuższego :D

Szpital Miejski:

- Jesse. Hey Jesse! – doktor Stewart od dłuższej chwili próbował skontaktować się ze swoim przyjacielem jednak bez skutku. Jesse Travis właśnie drzemał na kanapie w pokoju lekarskim i wyglądało na to, że ma jakiś koszmar. W momencie gdy Jack miał już podejść bliżej śpiącego kolegi ten nagle obudził się z przeraźliwym okrzykiem „NIE!”
- Co, co tu się stało?! – Do pokoju wpadł Mark, a za nim Amanda i Steve na ich twarzach malował się niepokój.
- Jesse miał koszmar – Odparł krótko Jack.
- To nic – Próbował ich uspokoić Travis – To tylko zły sen.
- Jesse, kiedy ostatnio normalnie spałeś? – spytał Mark.
- Ja… - zaczął Jess.
- Jesse – Mark spojrzał na swojego protegowanego znacząco, chciał prawdy, a nie wykrętów młodego lekarza – Chcemy ci pomóc, ale jeśli nie będziesz z nami szczery to się nie uda. Co się  z tobą dzieje?
- Ja nie mogę powiedzieć – stwierdził cicho Jesse – Jeszcze nie mogę – cały czas unikał wzroku przyjaciół, to go bolało, chciał im powiedzieć, ale bał się, że ich straci.

W tym samym czasie, dom Sheridana:

Od wybuchu magazynu minęły dwa dni i pomimo, że właściwie nic się nie stało Templetonowi, to jednak mogło się coś stać, on mógł zginać!
- Tony! Przestań! – Już nie miał siły jego brat doprowadzał go do szału – Nic mi nie jest! – Stwierdził z pewnością w głosie Peck. No może „Nic mi nie jest” jest dość ogólnym pojęciem, bo przecież jednak jest poobijany i siedzi teraz z wieloma bandażami na ciele na sofie w salonie Sheridana, ale na miłość Boską, przecież żyje, nie doznał żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu, nawet w szpitalu nie musi leżeć, spędził tam tylko noc na obserwacji. Więc nie miał pojęcia dlaczego teraz jego najlepszy przyjaciel, jego brat, wyrzuca sobie, ze zrobił coś źle, próbując przy tym wydeptać dziurę w podłodze.
- Nic ci nie jest?! – Zripostował Tony – Temp, spójrz na siebie, złamana ręka, zwichnięta kostka, nie mówiąc już o wszechobecnych siniakach.
- To nic, to się zagoi, Jesse powiedział, że miałem dużo szczęścia – Peck wyszczerzył się do przyjaciela.
- Ale gdyby nie mój głupi plan to byłbyś cały i zdrowy – drążył dalej DiNozzo.
- Może, ale byłbym też „martwy” zapomniałeś? – Peck przypomniał mu założenia ich pierwotnego planu – Decker może i jest wrednym dupkiem, ale nie jest głupi, gdyby zobaczył tego trupa w moich ubraniach i z moimi rzeczami uznałby mnie za zmarłego i poinformowałby o tym prasę, a gdybym ja nagle wyskoczył nie wiadomo skąd zaczęłyby się niewygodne pytania. Twój plan był jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji, przecież to nie twoja wina, że się potknąłem.
- Ale… - zaczął znów Tony.
- Nie ma żadnego ale – uciął tą rozmowę Temp – Pamiętasz co mi powiedziałeś gdy zwiewaliśmy z sierocińca? – Tu spojrzał przyjacielowi w oczy – Jesteśmy rodziną! Podjąłeś decyzję, dzięki której wszyscy są bezpieczni. I nie masz się o co obwiniać.
- Chyba… - zaczął Tony i w końcu klapnął na kanapę – Chyba masz rację.
- Nie chyba, tylko na pewno – stwierdził z całym przekonaniem Temp.
- Więc podjąłeś już decyzję? – DiNozzo podjął nowy temat.
- Tak mi się wydaję – powiedział ostrożnie Peck.
- Co masz na myśli? – Tonyego zaciekawiła ta odpowiedź.
- No bo nie jestem do końca pewny – stwierdził Temp – A jeśli nie spodoba im się to kim jestem, kim byłem? Nie chcę być kością niezgody między Jessem, a jego znajomymi.
- Wiesz, że Jesse zawsze wybierze ciebie? – bardziej stwierdził niż zapytał DiNozzo.
- Skąd to możesz wiedzieć? – zaciekawił się Temp.
- Bo mi to powiedział – odparł szczerze Tony – Ale może nie będzie musiał wybierać – Mówiąc to podał przyjacielowi jego komórkę – Zadzwoń i powiedz mu jaką podjąłeś decyzję – Po tych słowach wstał z sofy i skierował się do wyjścia – Ja lecę na komendę. To co? Do zobaczenia wieczorem.
- Do wieczora – Odpowiedział mu Peck i wziął się za wybieranie numeru.

Chwilę później, Szpital Miejski:

- No i co postanowiłeś? – zapytał niepewnie Jesse, ręce mu się spociły tak, że czuł jak telefon wyślizguje mu się z dłoni.
/- Podjąłem decyzje – powiedział powoli Temp, wziął głęboki oddech i dokończył – jestem gotów im powiedzieć./
- Dziękuję – powiedział z wielką ulgą Travis – Więc widzimy się wieczorem.
/- Kiedyś i tak musiało to nastąpić – stwierdził Peck – No to nie przeszkadzam. Do wieczora – pożegnał się z przyjacielem i zakończył rozmowę./
***
Miał mętlik w głowie, z jednej strony był podekscytowany faktem, że Temp zgodził się ujawnić ich przeszłość przed Markiem, Stevem, Amandą i Jackiem; z drugiej zaś strony bał się jak cholera. Co jeśli będą na niego źli za to, że cały czas ukrywał przed nimi prawdę? Co jeśli przez to ich straci? Co jeśli… dość za dużo nad tym myśli. Pomimo, że od stanowiska pielęgniarek do pokoju lekarskiego było bardzo blisko to teraz ta droga niemiłosiernie mu się dłużyła. W końcu dotarł do celu, wziął głęboki wdech i wszedł do pokoju.
- O hej Jesse – z zamyślenia wyrwał go głos Amandy, która siedziała na kanapie.
- Hej – przywitał się z nią, po czym usiadł przy stole, nie bardzo wiedząc co właściwie zrobić
- Jesse, wszystko gra? – Zainteresowała się Amanda, widziała że jej kolega jest jakiś nieobecny.
- Co? Nie… - Jesse wyrwał się z zamyślenia – To znaczy wszystko gra.
- Witajcie przyjaciele! – Do pokoju wparował, uśmiechnięty od ucha do ucha, Jack – Jak wam życie płynie? – ciągnął dalej swoje powitanie siadając obok Amandy na kanapie.
- A co ty taki wesolutki Stewart? – Zaciekawiła się Bentley.
- A jest taki ładny dzień, ptaszki śpiewają, kwiatki kwitną… - Zaczął wymieniać Jack – A za pół godziny kończę zmianę – dodał jeszcze i uśmiechnął się, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze szerzej.
- No widzę, że ktoś tu ma dziś dobry humor – skwitował zachowanie kolegi Mark, który właśnie wkroczył do pomieszczenia i od razu skierował się do ekspresu do kawy.
- Acha – Przytaknął Jack – Ale zdaje się, że kolega Travis jest jakiś dziś nie w sosie – Tu spojrzał podejrzliwie na Jessiego.  
- Ja… - Jesse już chciał zaprzeczyć, ale stwierdził, że to nie ma sensu, wziął więc głęboki wdech i powiedział – Zastanawiam się, czy macie dziś wolny wieczór?
W pokoju na chwile zapadła cisza.
- Wiesz – Zaczęła Amanda – Właściwie miałam spotkać się z Ronem, ale wydaje mi się, że mogłabym to przełożyć – Jeśli Jesse w końcu chciał prosić ich o pomoc to nie mogła przecież go tak zostawić, był jej przyjacielem.
- W sumie wiesz… - Zaczął Jesse, jednak nie dane było mu skończyć gdyż do pokoju wszedł Steve.
- Cześć wszystkim! – Przywitał się młody Sloan – Tato masz wolny dzisiejszy wieczór?
- Teraz to sam już nie wiem – Odparł Mark spoglądając to na swojego syna to na Jessiego – A dlaczego pytasz?
- Bo kapitan Sheridan zaprosił nas dziś do siebie – Powiedział powoli Steve, sam nie miał pojęcia co o tym myśleć. Dlaczego kapitan zaprasza ich do siebie?
- Nas? – zainteresował się doktor Sloan.
- Tak nas – stwierdził porucznik Sloan – Nas wszystkich mnie, ciebie, Amandę z Ronem, Jacka i Jessiego – wyliczał Steve – poinformował mnie o tym dzisiaj. To niezobowiązujące zaproszenie tato, ale ciekaw jestem o co może mu chodzić.
- Tak dziękuję ci Chief – szepnął cicho do siebie Jesse.
- Mówiłeś coś Jesse – jednak nie na tyle cicho żeby umknęło to uwadze Amandy.
- Nie nic takiego – Powiedział szybko doktor Travis – W sumie to ja już będę leciał – Wstał szybko z krzesła – Moja zmiana skończyła się już piętnaście minut temu. To widzimy się wieczorem – Krzyknął jeszcze w progu i już go nie było.
- Czy ktoś mi wyjaśni co tu się przed chwilą stało? – Zapytał zdezorientowany Jack – W jednej chwili coś wyraźnie go gryzie, a w następnej chwili jest cały uśmiechnięty i wybiega do domu jak uczeń po usłyszeniu dzwonka.
- Nie mam pojęcia – Odparł Mark – Ale mam dziwne wrażenie, że możemy się czegoś dowiedzieć na dzisiejszym spotkaniu.
- Więc idziemy? – Upewniła się Amanda.
- Ja na pewno tak – Stwierdził doktor Sloan.
- I ja też – Powiedział Steve.
- No to ja też – Zreflektował się Jack – Mnie też zżera ciekawość.
- W takim razie dzwonię do Rona – Skwitowała Amanda. 

poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział 8

No w końcu mnie coś tchnęło ;) Nie mam pojęcia czy ktoś to jeszcze czyta... Pewnie nie zważywszy na tak dłuuuugą przerwę, ale mam ambicję ciągnąc dalej to opowiadanie, więc proszę oto kolejny rozdział.

***
Biegł ile sił w nogach i chociaż wiedział, że pościg jest ustawiony to nie mógł, nie odczuć tego dreszczyku… Ach te wspomnienia, Drużyna A uciekająca przed MP, Hannibal pogrywający z Lynch’em, Decker’em i Fulbright’em, ciągłe wygłupy Murdock’a, pesymizm BA’a, wspólne przekręty z Ray’em. To były dobre czasy, jednak już nie wrócą, Drużyna A została pionkami w grze Stockwell’a, ale Templeton Peck nie zamierza brać w tym udziału. Nie będzie marionetką w łapach chciwego drania, dlatego właśnie biegnie, biegnie ku wolności, właściwie ku jej namiastce, ale to też się liczy… prawda? Jest na miejscu, stary magazyn, zna jego układ na pamięć, przesiadywał tu godzinami uczył się go jak wiersza, wie co kryje się w każdym zakamarku tego miejsca… wie jak uciec…

Dzień wcześniej, dom Sheridanów:

- Wszystko jest zapięte na ostatni guzik – stwierdził z przekonaniem Chief
- Taak jutro przekonamy się czy damy rade – odezwał się Temp
- Wieczorem, razem z Mattem i Sue jedziemy do magazynu, żeby założyć ładunek – zakomunikował Rick
- Ładunek? Jeden? To wystarczy? – dopytywał się Jesse
- Tak ten ładunek to najnowsza technologia, mały, ale wystarczy odpowiednio go zamontować, na przykład na starej instalacji gazowej, tak jak my to zrobimy, a zmiecie cały magazyn z powierzchni ziemi. Najlepsze jest to, że po samym ładunku nie zostanie ani śladu – wyjaśnił przyjaciołom Matt
- Huh to niebezpieczna broń w rękach szaleńca – zauważył Tony
- Dlatego jedyne plany jak skonstruować takowe cacuszko są trzymane bezpiecznie w archiwum sami wiecie gdzie. Oh no i teraz też w głowie Ricka, ale tam raczej nikt się nie włamie – pocieszyła go Sue.

Wieczór, stary magazyn na wybrzeżu:

Trójka przyjaciół weszła do magazynu, rozejrzała się ostrożnie, po czym skierowała w kierunku starych rur w koncie pomieszczenia.
- Już bez dokładnego przyglądania się widać, że to zwykła prowizorka, pewnie gdyby dobrze przy nich pomajsetrować nie potrzebowalibyśmy tego ładunku – stwierdził Rick, przyglądając się rurkom.
- Może i tak – powiedział powoli Matt, usiłując umieścić ich zabawkę w odpowiednim miejscu – ale wole nie ryzykować, że podczas majstrowania przy tym czymś – tu skinął na zardzewiałe rurki – któreś z nas zapuka do Bram Raju.
- Z tego co czytałam o tym magazynie to instalacja była montowana na szybko, najpierw trzymano tu komponenty do maszyn przemysłowych, ale potem magazyn kupiła winnica, trzymali tu wina na eksport do Europy, cały czas ktoś musiał tu być i pilnować drogocennego płynu. Widać tu pozostałości po ścianach działowych, pewnie stoimy w miejscu pokoiku dla ochroniarzy tego obiektu – wyjaśniła Sue – prowizorka, ale przynajmniej jest jakaś instalacja gazowa.
- Trzymać wina w takim miejscu? Toż to zbrodnia! – oburzył się Rick.
- Wina leżały tu góra 2 dni czekając spokojnie na statek do Hiszpanii i Francji – uspokajała przyjaciela Suzan.
- Dobra gotowe, możemy się zmywać – zakomunikował Matt.

Nazajutrz

Od samego rana cała ekipa chodziła podenerwowana, każde z nich miało jakieś wątpliwości co do planu.
Przestudiowałem wszystkie dane medyczne Tempa, znam każdą chorobę i uraz jaki kiedykolwiek przeszedł! Więc dlaczego się tak denerwuje! Ciało jest spreparowane doskonale, uspokój się Travis, panikujesz. Już od samego rana Jesse nie mógł się skupić, cały czas myślał o tym co ma nastąpić w południe. To cud, że żaden z jego współpracowników nic nie zauważył.

Eksplozja miała nastąpić o 12, w samo południe. Na komendzie Kelly, Sue i Matt próbowali zajmować się wypełnianiem akt i przy okazji nie zdradzać swojego zdenerwowania przed niczego nieświadomymi kolegami z drużyny. Również kapitan był podenerwowany, cały czas patrzył na tablice z wizerunkami najbardziej poszukiwanych przestępców w stanie Kalifornia jak i  całym kraju. Twarz Pecka też tam była, Stockwell dotrzymał słowa i od razu gdy Temp urwał się z jego smyczy zawiadomił wszystkie organy ścigania w kraju, a że porucznik Templeton Peck wychował się, jak większość ludzi sądziła, w sierocińcu w Los Angeles, policja w LA była postawiona w stan gotowości. Dochodziła już 11.00 za chwile powinien zadzwonić telefon stojący na biurku Sheridana. Stella miała grać młodą studentkę, która podczas joggingu w portowej części miasta zauważyła podejrzanego osobnika kręcącego się nieopodal magazynów. Kapitan ma odebrać telefon, wysłuchać relacji i wysłać ludzi w tamten rejon, oczywiście będą to jego najlepsi ludzie, przecież to niebezpieczny zbieg. Po zbadaniu sprawy policjanci wezwą na pomoc lokalny oddział MP. Wszystko musi wyglądać jak najbardziej wiarygodnie. Kelly, Sue i Matt nie dawali po sobie znać, jednak kapitan wiedział, że w środku aż się gotują ze zdenerwowania. Tony był dziś w lepszym położeniu, miał dziś wolne, no właściwie jeśli chodzi o prace to miał wolne, bo w tej akurat chwili on i Rick przygotowują się do szybkiego i przede wszystkim niewidocznego przejęcia Templetona z wybuchającego magazynu.
W tej właśnie chwili rozdzwonił się telefon.
- Kapitan John Sheridan LAPD, słucham – Chief odebrał telefon, wysłuchał swojego rozmówce – już wysyłam tam ludzi – zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę – no to się zaczęło, nie ma odwrotu.

Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Wszyscy są na miejscu. Zgodnie z planem Steve, Kelly, Sue i Matt pojechali sprawdzić zgłoszenie. Po wstępnym rozpoznaniu i znalezieniu tropu zbiega policjanci wezwali miejscową jednostkę MP, na czele której stał pułkownik Decker. Na wszelki wypadek sam kapitan Sheridan również pojawił się na miejscu, pod pretekstem chęci uczestniczenia w pojmaniu tak niebezpiecznego przestępcy jakim jest Peck.
Cały oddział MP i policji otoczył już magazyn, w którym ukrywał się porucznik Peck. Chwile później na miejscu pojawiła się ekipa z telewizji ZNN.
- Co to ma znaczyć?! – do filmowców podszedł szybkim krokiem  Decker z kilkoma swoimi ludźmi – To obława a nie jakieś telewizyjne show! – wściekał się pułkownik – Macie natychmiast się stąd zabierać!
- Ależ pułkowniku, to wielkie wydarzenie – zaczęła się sprzeciwiać reporterka – w końcu wojsku uda się schwytać jednego z członków Drużyny A, ludzie mają prawo to zobaczyć – tłumaczyła spokojnie reporterka, nieco przesłodzonym głosikiem. Decker już miał jej odpowiedzieć, gdy jeden z jego podwładnych szepnął mu coś szybko na ucho.
- Grrr! Dobra możecie zostać, ale będziecie stać tu! – w końcu z nieukrywaną niechęcią pułkownik zgodził się na towarzystwo ekipy ZNN – Jeśli któreś z was zbliży się do magazynu bez któregoś z moich ludzi, bądź policjanta każe was wszystkich aresztować. Czy to jasne panno… -teraz dopiero uświadomił sobie, że nawet nie bardzo kojarzy tą reporterkę.
- DiLane, Emma DiLane – pospieszyła z pomocą reporterka – to moja pierwsza taka wielka sprawa – powiedziała wyraźnie podekscytowana.
- Dobra, McAlister, Dwayn pilnujcie ich – rozkazał Decker dwóm żołnierzom stojącym za nim, po czym udał się na swoje stanowisko.

Kilka metrów dalej stał Chief i Suzan.
- Huh, już myślałam, że nie przyjadą – powiedziała z wyraźną ulgą Sue
- Ciszej nie chcemy przecież, żeby ktoś wiedział, że czekaliśmy na telewizje – skarcił swoją podwładną Sheridan
- Wybacz jestem zdenerwowana, mam nadzieje, że wszystko się uda – przeprosiła, już nieco ciszej, Kozakiewicz
- Ale masz racje, ja też bałem się że nie uda się ich tu ściągnąć – powiedział równie cicho kapitan
- Cóż widać Heyley potrafi być bardzo przekonywująca – uśmiechnęła się Sue – lepiej wracajmy na pozycje zanim Decker i na nas naskoczy – powiedziała jeszcze i skierowała się w stronę swojego miejsca.

Nikt nawet nie zwrócił uwagi na stojącego nieopodal, starego vana. Owszem Sue, Matt, Kelly i Sheridan wiedzieli, że ma tam być, ale byli zbyt zaaferowani obławą aby teraz się o to martwić, mieli pełne zaufanie do przyjaciół i wiedzieli, że nie nawalą. W furgonetce siedzieli Tony z Rickiem i spokojnie nasłuchiwali rozmów w szeregach policjantów i MP kłębiących się przed magazynem. Mieli wyznaczone dwa zadania na dziś, pierwsze, odpalić zdalnie ładunek równo o 12 i modlić się aby Temp zdążył uciec na czas, drugie to odebrać Tempa spod magazynu nim pył opadnie, tak aby nikt ich nie zauważył.
- No! Nareszcie – szepnął Tony, przyglądający się wymianie zdań reporterki ZNN i pułkownika Deckera, przez lornetkę – Już się bałem, że Hayley nie uda się tu ściągnąć telewizji.
- Hmm, ciekawe jak jej się to udało – zastanawiał się Rick, który teraz również oglądał zdarzenie przez lornetkę – Mam tylko nadzieje, że nie wpadnie im do głowy zakradnięcie się do magazynu.
- Są pilnowani przez dwóch MP, goście wyglądają na takich co wykonują swoją prace sumiennie, chociaż z tymi wścibskimi dziennikarzami nigdy nic nie wiadomo – stwierdził DiNozzo – Masz przygotowany sprzęt? – spytał jeszcze przyjaciela, odkładając lornetkę i zajmując miejsce przy sprzęcie nasłuchowym – zaraz zacznie się show.
- Mam wszystko przygotowane – odpowiedział Martinez, teraz także i on odłożył lornetkę i zajął się sprawdzaniem nadajnika i zdalnego detonatora – wszystko działa na sto procent, teraz tylko czekamy na odpowiedni moment.
- Oby wszystko się udało – westchnął Tony.

W tym samym czasie, Szpital Miejski:

W pokoju lekarzy siedział właśnie Jesse, który próbował wypełnić jakieś dokumenty, jednak nie potrafił się nad tym dobrze skupić. Do sali weszła Amanda i przysiadła się do Travisa
- Jesse! Dobrze się czujesz? Jesteś jakiś rozkojarzony – Amanda zaczęła uważnie przyglądać się Jessiemu.
- Czuję się dobrze, nic mi nie jest – zapewnił ją Jesse – Po prostu jestem trochę niewyspany – dodał szybko widząc, że Amanda tego nie kupuje – Muszę zanieść te papiery Normanowi – powiedział jeszcze po czym pozbierał papiery i wyszedł szybkim krokiem z pokoju. Amanda tylko pokręciła głową z zrezygnowaniem i zajęła się przeglądaniem jakiegoś czasopisma dla kobiet.
- O hej Amanda widziałaś Jessiego? – do pokoju wszedł doktor Mark Sloan
- Poszedł zanieść Normanowi jakieś papiery – odpowiedziała doktor Bentley – Martwię się o niego, jakoś dziwnie się zachowuje.
- Też to zauważyłem – przyznał Mark – powinniśmy go poszukać i dowiedzieć się co go gryzie – powiedział jeszcze po chwili namysłu.
Po drodze do gabinetu Briggsa spotkali doktora Jacka Stewarta, który wychodził właśnie z gabinetu doktor Hayley Hasagawa.
- Jack, coś nie tak? – zainteresowała się Amanda
- Rozmawiałem właśnie z Hayley. Jakoś tak dziwnie się zachowuje, znaczy no wiecie ona zawsze jest taka spokojna, poukładana, a teraz nie potrafi skupić się na zwykłej rozmowie. To naprawdę dziwne – powiedział Jack –Dokąd się wybieracie – zainteresował się po chwili.
- Martwimy się o Jessa, jest jakiś podenerwowany – wyjaśnił Mark.
- To podejrzane oboje zachowują się dziwne i Jesse i Hayley, jakby coś ukrywali – zastanawiała się Amanda.
- Może mają romans – rzucił pomysłem Jack.
- Przecież Hayley spotyka się z Mattem, a Jesse wzdycha potajemnie do Kelly – odparła na to Amanda tak jakby to była oczywista oczywistość.
- A ty skąd to niby wiesz? – zainteresował się Stewart.
- Nazwijmy to kobiecą intuicją – odparła tajemniczo Amanda.
Sloan przysłuchiwał się tylko tej wymianie zdań. Faktem było, że Jesse i Hayley zachowują się nietypowo, jednak Mark był przekonany z całą pewnością, że nie chodzi tu o żaden potajemny romans, ich dzisiejsze podenerwowanie ma zupełnie inne podłoże, a on musi się dowiedzieć jakie.

Jesse starał się jak tylko mógł unikać przyjaciół, nie miał ochoty ich oszukiwać, ale nie potrafił też ukryć swojego zdenerwowania całą tą sytuacją, cały poranek jego umysł tworzył katastrofalne scenariusze tego co miało się wydarzyć w południe. Dzięki niebiosom udało mu się uniknąć ich po wyjściu od Normana i teraz siedział sam w pokoju lekarzy próbując skupić się na przeczytaniu artykułu w jakimś czasopiśmie medycznym, niestety z marnym skutkiem. Nagle rozdzwoniła się jego komórka, spojrzał na wyświetlacz: NUMER ZASTRZEŻONY, kto mógł dzwonić do niego z zastrzeżonego, no nic odebrał telefon.
- Halo?
/- Jesse? Jesse Travis – spytał rozmówca/
- Tak. Ale kto pyta? – zaczął Jesse
/- Oh no tak, zapomniałem, pewnie mnie nie pamiętasz. Trevor Callahan, ja no cóż można powiedzieć wychowałem się w tym samym miejscu co ty – przedstawił się mężczyzna próbując też naprowadzić młodego doktora na właściwy trop tego skąd może go znać/
- Peryferia Londynu, szkoła? – zaczął kojarzyć Travis
/- Tak dokładnie – odpowiedział tamten z wyczuwalną ulgą – Mam bardzo ważną wiadomość, dla twojego przyjaciela, który według moich źródeł ukrywa się gdzieś w Los Angeles i ma teraz na karku MP i policje./
- Zamieniam się w słuch – stwierdził Jesse, zastanawiając się gdzie mógł wcześniej słyszeć nazwisko Callahan. Owszem znał gościa z kampusu, ale każdy agent CHERUBA po ukończeniu służby zmieniał nazwisko, najwidoczniej Trevor przybrał akurat nazwisko Callahan. Słyszał je niedawno… Polityka! Trevor Callahan to przecież jeden z doradców prezydenta, jeden z najważniejszych ludzi w kraju, zaraz po prezydencie! O co może chodzić?! – Chwila moment Trevor Callahan? Doradca prezydenta?
/- I tu mnie masz, tak przyznaje się – powiedział Trevor – Będę się streszczał… Kilka dni temu do kancelarii prezydenckiej wpłynął wniosek o ułaskawienie Drużyny A podpisany przez dyrektora CIA, dodatkowo dołączone były do niego dokumenty, które… niestety nie mogę powiedzieć czego dotyczyły, ale przekonały one prezydenta, który podpisał ułaskawienia. Kilka godzin temu decyzja została uprawomocniona, informacja niebawem zostanie przekazana do mediów./
- No ok., ale dlaczego dzwonisz akurat do mnie? – zadał nurtujące go pytanie Jesse.
/- Bo wiem, że się przyjaźnicie z Peckiem i wiem też, że mieszkasz w LA. Jestem prawie pewien, że nie zostawiłeś kumpla na lodzie i w jakiś sposób mu pomagasz –stwierdził z całą powagą Callahan./
- Zaczynam się bać – stwierdził Jesse.
/- To tylko moje wnioski, na szczęście nikt tu, poza mną, nie zna waszych powiązań – stwierdził Trevor  - Życzę powodzenia – dodał jeszcze na koniec i się rozłączył./
To była dziwna rozmowa, ale Jesse nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Wybrał numer Tonego i z niecierpliwością czekał aż ten odbierze.

Chwile później, stary van: 

- Jesse co się dzieje – odebrał dzwoniący telefon DiNozzo.
/- Zmiana planów! – stwierdził Travis – dostałem właśnie telefon od Trevora Cllahana./
- Callahana? Doradcy prezydenta, Callahana? – zdziwił się Tony.
/- Tak dokładnie – odpowiedział pospiesznie Jesse – powiedział mi, że Drużyna A właśnie otrzymała ułaskawienia!/
- O cholera – wymsknęło się Tonemu – i co teraz mamy niby zrobić? Dobra coś z Rickiem wykombinujemy. Na razie.
/- Trzymajcie się – pożegnał się Travis/
- Rick, musimy w trybie błyskawicznym wymyślić plan zastępczy – zakomunikował przyjacielowi DiNozzo.
- Co? Jaki plan zastępczy? – zdziwił się ten.
- Temp nie musi ginąć, Drużyna A dostała właśnie upragnione ułaskawienia – stwierdził Tony – Dzwoń do Chiefa, ja spróbuje jeszcze skontaktować się z Tempem – powiedział, po czym nie czekając na odpowiedź zaczął dzwonić do Pecka.
- Temp, dzięki bogu jeszcze cię złapałem – zaczął Tony – słuchaj, zmiana planów, przeciągnij trupa jak najbliżej wyjścia, nie będzie nam już potrzebny.
/- Co? Jak to? – zaczął martwić się Peck./
- Za dużo do wyjaśniania, tylko tyle, że jesteś wolny, nie musisz już ginąć – próbował jakoś wyjaśnić sytuacje Tony.
/- Wolny? Jestem wolny? Jak? Kiedy? – zaczął dopytywać się Temp./
- Stary skup się! Nie mamy czasu! Przeciągnij nieboszczyka jak najbliżej wyjścia, spróbujemy go z Rickiem jakoś stamtąd zabrać pod osłoną dymu – jednak na coś te gadżety Ricka się przydadzą pomyślał z rozbawieniem Tony spoglądając na maski wyposażone w filtr powietrza i gogle na podczerwień, dzięki temu będą mogli szybko i bez wpadania na innych podbiec do wejścia do magazynu i zabrać zwłoki.
/- A co ze mną będzie? – zainteresował się Temp./
- Zaczniesz uciekać z magazynu, jeśli uciekniesz to git, jeśli wpadniesz w łapy MP to i tak nie masz się już czym martwić – stwierdził ze spokojem Tony.
/- Taa bardzo śmieszne stary, bardzo śmieszne – odburkną Temp./
- Gdyby była taka możliwość, to byśmy ciebie też zgarnęli, ale musimy zabrać trupa, bo nikt nie będzie miał żadnego wyjaśnienia, na to skąd się tam wziął. Najlepiej było by rozbroić ładunek, ale nie ma na to czasu. Jeśli chcesz możesz zaryzykować i zostać z umarlakiem przy wejściu… Ale wiesz to ryzykowne – wyjaśnił całą sytuację Tony.
/- Ok., ok. rozumiem – zaczął uspokajać go Temp – Dobra zaczynajmy już ten cyrk – stwierdził jeszcze Peck i rozłączył się./
- Sheridan już wie – zakomunikował Rick odkładając swój telefon – Ma przekazać informacje reszcie.
- Ok. To za 5 minut zaczynamy przedstawienie – stwierdził  DiNozzo spoglądając na zegarek.

W tym samym czasie, Szpital Miejski:

- Hey Jess – przywitała się z przyjacielem Hayley, która właśnie weszła do pokoju lekarzy, widać było, że jest podenerwowana.
- Cześć – przywitał się Jesse – Zgadnij, kto do mnie przed chwilą dzwonił – był jakoś dziwnie szczęśliwy jak na okoliczności w jakich znajduje się ich przyjaciel.
- Jesse, nie mam nastroju na takie gierki.
- Otóż dzwonił do mnie doradca prezydenta, Trevor Callahan i powiedział mi, że Drużyna A została dziś ułaskawiona – wyjaśnił przyjaciółce Jesse – Co oznacza, że Temp jest wolny.
- Oh to wspaniale! – ucieszyła się Hayley – Ale co z naszym planem? – psycholog szybko spoważniała uświadamiając sobie, że ich plan „ukrycia” Pecka jest już niepotrzebny.
- Dzwoniłem już do Tonyego – uspokoił ją Travis – Powiedział, że coś wymyślą.

Godzina 11.59, stare magazyny:

Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie, widział ze swojej kryjówki jak żołnierze otaczają magazyn, słyszał bicie własnego serca pomimo całego zgiełku wokół hali.

Wybiła 12.00

Równo z wybiciem 12 zaczął biec, niestety potknął się o jakiś kamień i runął na ziemię. W tym samym momencie usłyszał przeraźliwy huk, to magazyn właśnie wyleciał w powietrze, gdyby teraz wstał fala uderzeniowa zmiotłaby go z powrotem na ziemię, więc nawet się nie podnosił, ciężko było mu oddychać w całym tym dymie, nie chciał umierać, nie teraz przeleciało mu jeszcze przez myśl i stracił przytomność.

Gdy tylko usłyszeli wybuch wyskoczyli z vana i popędzili prosto do wejścia magazynu, z maskami Ricka było to banalnie proste pomimo całego tego dymu i kurzu unoszącego się w powietrzu. Pochwycili zwłoki i skierowali się do samochodu. Załadowali go do środka i odjechali. Mieli tylko nadzieję, że nie zostawili przyjaciela na pewną śmierć.

- Cholera co to było! – wrzeszczał rozwścieczony Decker – Do wszystkich jednostek! Wycofać się na bezpieczną odległość! Powtarzam! Wycofać się na bezpieczną odległość! – próbował przebić się przez cały ten zgiełk pułkownik wydając polecenia swoim ludziom – Kapitanie! – chciał zwrócić się do Sheridana, jednak ten mu przerwał.
- Dzwonie po straż pożarną – stwierdził spokojnie Chief, jednak w duchu był kłębkiem nerwów, nie miał zielonego pojęcia, czy wymyślony na szybko plan Tonego zdał egzamin, nie wiedział nawet czy Tempowi udało się uciec z magazynu zanim ten wybuchł.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze – skwitował Decker i oddalił się do swoich ludzi.

Po 10 minutach na miejscu pojawiła się straż pożarna. Udało im się ugasić pożar dość szybko i po chwili można było już bezpiecznie zbliżyć się do zgliszczy magazynu. Straż, policja i MP przeczesywali teren w poszukiwaniu śladów, może Peck uciekł, trzeba też dowiedzieć się jak doszło do wybuchu.
- Pułkowniku! – dało się w końcu usłyszeć jednego z żołnierzy – Znalazłem! To chyba Peck – MP pochylał się już nad ciałem gdy podbiegli do niego policjanci i pułkownik Decker.
- Żyje?! – zapytała Kelly, kucając przy Templetonie.
- Czuje tętno! Słabe, ale jest! – stwierdził żołnierz.
- Dzwońcie po karetkę! – rozkazał Sheridan, które teraz też już pochylał się nad nieprzytomnym przyjacielem. Wytrzymaj jeszcze trochę, pogotowie już jedzie…

Po kilku minutach zjawiła się karetka, sanitariusze sprawnie poradzili sobie z załadowaniem poszkodowanego do ambulansu.
- Gdzie go zabieracie – zainteresowała się Sue.
- Do Szpitala Miejskiego – odkrzyknął jeden z sanitariuszy po czym zamknął tylne drzwi wozu, który po chwili ruszył na sygnale w stronę centrum.

CDN...