Szpital Miejski:
- Jesse. Hey Jesse! – doktor Stewart
od dłuższej chwili próbował skontaktować się ze swoim przyjacielem jednak bez skutku.
Jesse Travis właśnie drzemał na kanapie w pokoju lekarskim i wyglądało na to,
że ma jakiś koszmar. W momencie gdy Jack miał już podejść bliżej śpiącego
kolegi ten nagle obudził się z przeraźliwym okrzykiem „NIE!”
- Co, co tu się stało?! – Do pokoju
wpadł Mark, a za nim Amanda i Steve na ich twarzach malował się niepokój.
- Jesse miał koszmar – Odparł krótko
Jack.
- To nic – Próbował ich uspokoić
Travis – To tylko zły sen.
- Jesse, kiedy ostatnio normalnie
spałeś? – spytał Mark.
- Ja… - zaczął Jess.
- Jesse – Mark spojrzał na
swojego protegowanego znacząco, chciał prawdy, a nie wykrętów młodego lekarza –
Chcemy ci pomóc, ale jeśli nie będziesz z nami szczery to się nie uda. Co
się z tobą dzieje?
- Ja nie mogę powiedzieć –
stwierdził cicho Jesse – Jeszcze nie mogę – cały czas unikał wzroku przyjaciół,
to go bolało, chciał im powiedzieć, ale bał się, że ich straci.
W tym samym czasie, dom Sheridana:
Od wybuchu magazynu minęły dwa
dni i pomimo, że właściwie nic się nie stało Templetonowi, to jednak mogło się
coś stać, on mógł zginać!
- Tony! Przestań! – Już nie miał
siły jego brat doprowadzał go do szału – Nic mi nie jest! – Stwierdził z
pewnością w głosie Peck. No może „Nic mi nie jest” jest dość ogólnym pojęciem,
bo przecież jednak jest poobijany i siedzi teraz z wieloma bandażami na ciele
na sofie w salonie Sheridana, ale na miłość Boską, przecież żyje, nie doznał
żadnych trwałych uszczerbków na zdrowiu, nawet w szpitalu nie musi leżeć,
spędził tam tylko noc na obserwacji. Więc nie miał pojęcia dlaczego teraz jego
najlepszy przyjaciel, jego brat, wyrzuca sobie, ze zrobił coś źle, próbując
przy tym wydeptać dziurę w podłodze.
- Nic ci nie jest?! – Zripostował
Tony – Temp, spójrz na siebie, złamana ręka, zwichnięta kostka, nie mówiąc już
o wszechobecnych siniakach.
- To nic, to się zagoi, Jesse
powiedział, że miałem dużo szczęścia – Peck wyszczerzył się do przyjaciela.
- Ale gdyby nie mój głupi plan to
byłbyś cały i zdrowy – drążył dalej DiNozzo.
- Może, ale byłbym też „martwy”
zapomniałeś? – Peck przypomniał mu założenia ich pierwotnego planu – Decker może
i jest wrednym dupkiem, ale nie jest głupi, gdyby zobaczył tego trupa w moich
ubraniach i z moimi rzeczami uznałby mnie za zmarłego i poinformowałby o tym
prasę, a gdybym ja nagle wyskoczył nie wiadomo skąd zaczęłyby się niewygodne
pytania. Twój plan był jedynym rozsądnym wyjściem z tej sytuacji, przecież to
nie twoja wina, że się potknąłem.
- Ale… - zaczął znów Tony.
- Nie ma żadnego ale – uciął tą
rozmowę Temp – Pamiętasz co mi powiedziałeś gdy zwiewaliśmy z sierocińca? – Tu spojrzał
przyjacielowi w oczy – Jesteśmy rodziną! Podjąłeś decyzję, dzięki której
wszyscy są bezpieczni. I nie masz się o co obwiniać.
- Chyba… - zaczął Tony i w końcu klapnął
na kanapę – Chyba masz rację.
- Nie chyba, tylko na pewno –
stwierdził z całym przekonaniem Temp.
- Więc podjąłeś już decyzję? –
DiNozzo podjął nowy temat.
- Tak mi się wydaję – powiedział ostrożnie
Peck.
- Co masz na myśli? – Tonyego zaciekawiła
ta odpowiedź.
- No bo nie jestem do końca pewny
– stwierdził Temp – A jeśli nie spodoba im się to kim jestem, kim byłem? Nie
chcę być kością niezgody między Jessem, a jego znajomymi.
- Wiesz, że Jesse zawsze wybierze
ciebie? – bardziej stwierdził niż zapytał DiNozzo.
- Skąd to możesz wiedzieć? –
zaciekawił się Temp.
- Bo mi to powiedział – odparł szczerze
Tony – Ale może nie będzie musiał wybierać – Mówiąc to podał przyjacielowi jego
komórkę – Zadzwoń i powiedz mu jaką podjąłeś decyzję – Po tych słowach wstał z
sofy i skierował się do wyjścia – Ja lecę na komendę. To co? Do zobaczenia
wieczorem.
- Do wieczora – Odpowiedział mu
Peck i wziął się za wybieranie numeru.
Chwilę później, Szpital Miejski:
- No i co postanowiłeś? – zapytał
niepewnie Jesse, ręce mu się spociły tak, że czuł jak telefon wyślizguje mu się
z dłoni.
/- Podjąłem decyzje – powiedział
powoli Temp, wziął głęboki oddech i dokończył – jestem gotów im powiedzieć./
- Dziękuję – powiedział z wielką
ulgą Travis – Więc widzimy się wieczorem.
/- Kiedyś i tak musiało to
nastąpić – stwierdził Peck – No to nie przeszkadzam. Do wieczora – pożegnał się
z przyjacielem i zakończył rozmowę./
***
Miał mętlik w głowie, z jednej
strony był podekscytowany faktem, że Temp zgodził się ujawnić ich przeszłość
przed Markiem, Stevem, Amandą i Jackiem; z drugiej zaś strony bał się jak
cholera. Co jeśli będą na niego źli za to, że cały czas ukrywał przed nimi
prawdę? Co jeśli przez to ich straci? Co jeśli… dość za dużo nad tym myśli.
Pomimo, że od stanowiska pielęgniarek do pokoju lekarskiego było bardzo blisko
to teraz ta droga niemiłosiernie mu się dłużyła. W końcu dotarł do celu, wziął
głęboki wdech i wszedł do pokoju.
- O hej Jesse – z zamyślenia
wyrwał go głos Amandy, która siedziała na kanapie.
- Hej – przywitał się z nią, po
czym usiadł przy stole, nie bardzo wiedząc co właściwie zrobić
- Jesse, wszystko gra? –
Zainteresowała się Amanda, widziała że jej kolega jest jakiś nieobecny.
- Co? Nie… - Jesse wyrwał się z
zamyślenia – To znaczy wszystko gra.
- Witajcie przyjaciele! – Do pokoju
wparował, uśmiechnięty od ucha do ucha, Jack – Jak wam życie płynie? – ciągnął dalej
swoje powitanie siadając obok Amandy na kanapie.
- A co ty taki wesolutki Stewart?
– Zaciekawiła się Bentley.
- A jest taki ładny dzień,
ptaszki śpiewają, kwiatki kwitną… - Zaczął wymieniać Jack – A za pół godziny
kończę zmianę – dodał jeszcze i uśmiechnął się, o ile to w ogóle możliwe,
jeszcze szerzej.
- No widzę, że ktoś tu ma dziś
dobry humor – skwitował zachowanie kolegi Mark, który właśnie wkroczył do
pomieszczenia i od razu skierował się do ekspresu do kawy.
- Acha – Przytaknął Jack – Ale zdaje
się, że kolega Travis jest jakiś dziś nie w sosie – Tu spojrzał podejrzliwie na
Jessiego.
- Ja… - Jesse już chciał zaprzeczyć,
ale stwierdził, że to nie ma sensu, wziął więc głęboki wdech i powiedział –
Zastanawiam się, czy macie dziś wolny wieczór?
W pokoju na chwile zapadła cisza.
- Wiesz – Zaczęła Amanda –
Właściwie miałam spotkać się z Ronem, ale wydaje mi się, że mogłabym to
przełożyć – Jeśli Jesse w końcu chciał prosić ich o pomoc to nie mogła przecież
go tak zostawić, był jej przyjacielem.
- W sumie wiesz… - Zaczął Jesse,
jednak nie dane było mu skończyć gdyż do pokoju wszedł Steve.
- Cześć wszystkim! – Przywitał się
młody Sloan – Tato masz wolny dzisiejszy wieczór?
- Teraz to sam już nie wiem –
Odparł Mark spoglądając to na swojego syna to na Jessiego – A dlaczego pytasz?
- Bo kapitan Sheridan zaprosił
nas dziś do siebie – Powiedział powoli Steve, sam nie miał pojęcia co o tym
myśleć. Dlaczego kapitan zaprasza ich do siebie?
- Nas? – zainteresował się doktor
Sloan.
- Tak nas – stwierdził porucznik
Sloan – Nas wszystkich mnie, ciebie, Amandę z Ronem, Jacka i Jessiego –
wyliczał Steve – poinformował mnie o tym dzisiaj. To niezobowiązujące
zaproszenie tato, ale ciekaw jestem o co może mu chodzić.
- Tak dziękuję ci Chief – szepnął
cicho do siebie Jesse.
- Mówiłeś coś Jesse – jednak nie
na tyle cicho żeby umknęło to uwadze Amandy.
- Nie nic takiego – Powiedział szybko
doktor Travis – W sumie to ja już będę leciał – Wstał szybko z krzesła – Moja zmiana
skończyła się już piętnaście minut temu. To widzimy się wieczorem – Krzyknął jeszcze
w progu i już go nie było.
- Czy ktoś mi wyjaśni co tu się
przed chwilą stało? – Zapytał zdezorientowany Jack – W jednej chwili coś
wyraźnie go gryzie, a w następnej chwili jest cały uśmiechnięty i wybiega do
domu jak uczeń po usłyszeniu dzwonka.
- Nie mam pojęcia – Odparł Mark –
Ale mam dziwne wrażenie, że możemy się czegoś dowiedzieć na dzisiejszym
spotkaniu.
- Więc idziemy? – Upewniła się
Amanda.
- Ja na pewno tak – Stwierdził doktor
Sloan.
- I ja też – Powiedział Steve.
- No to ja też – Zreflektował się
Jack – Mnie też zżera ciekawość.
- W takim razie dzwonię do Rona –
Skwitowała Amanda.
Rozdzialik króciutki ale pozytywny :) Bohaterów to masz od groma i każdy ma jakiś wkład w historię, szczerze pierwszy raz się z takim czymś spotykam xd.
OdpowiedzUsuńWENY!