środa, 31 grudnia 2014
czwartek, 25 grudnia 2014
sobota, 6 grudnia 2014
Rozdział 7
Oto jest, taki prezent na Mikołaja :D
I trzymajcie kciuki, bo przede mną jeszcze dużo poprawiania i jeszcze więcej spisywania przygód Aniołków...
***
Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, biuro dyrektora Higginsa
- Więc przenosi mnie pan do Los
Angeles? – spytał młody agent siedzący naprzeciw dyrektora
- Tak. Agent Simms niebawem wraca
na służbę, a obaj dobrze wiemy, że CHAOS to grupa 4 osobowa – odpowiedział
rzeczowo dyrektor
- Tak wiemy – przytaknął młody
agent spuszczając przy tym wzrok, nie chciał aby Higgins zobaczył jego żal. Był
rozżalony, ale nie wiele mógł na to wszystko poradzić. Odkąd usłyszał historię
agenta Carsona Simmsa, wiedział, że długo w CHAOSIE nie zabawi. Wiedział, że
Michael mając do wyboru jego, żółtodzioba, któremu trzeba wszystko tłumaczyć,
jak małemu dziecku, albo Simmsa, doświadczonego agenta i na dodatek przyjaciela
z którym wiele przeszedł, wybierze Simmsa… Może gdyby tak bardzo nie wczuł się
w role agenta bez doświadczenia, teraz sytuacja wyglądała by inaczej… Nie, na
pewno, nie… Zresztą jak niby miałby wytłumaczyć fakt, że umie walczyć prawie
tak dobrze jak Casey, czy kręcić jak Billy, przeszłość jaką sobie wymyślił na
to nie pozwalała, miał być początkującym, bez doświadczenia, teraz już wie, że
to był błąd, mógł rozegrać to zupełnie inaczej, niestety czasu nie da się
cofnąć…
- Będzie pan pracował z agentem
Kortem – z rozmyślań wyrwał go głos dyrektora – ostrzegam pana, agencie
Martinez, Kort to człowiek z którym bardzo trudno się pracuje. Jeśli pan chce
może pan zrezygnować, zrozumiem to.
- Nie. Przyjmuję to stanowisko,
poradzę sobie – odpowiedział Rick z taką pewnością, że zaskoczył tym nie tylko
dyrektora, ale i samego siebie
- Dobrze w takim razie zgłosi się
pan do mnie jutro punkt 8.00, a teraz jest pan już wolny, agencie Martinez.
Rick, nie mając już nic więcej do
powiedzenia, wstał i skierował się do wyjścia. Miał wrócić do domu i spakować
się, jednak gdy wyszedł na korytarz rozdzwoniła się jego „druga” komórka,
wiedział, że jego koledzy z, już byłej ekipy, podłożyli urządzenie podsłuchowe
w jego aparacie, którego używał na co dzień, więc zaopatrzył się w drugi
telefon, którego numer znała tylko mała grupka osób, którym ufał. Spojrzał na
wyświetlacz: Chief
- Cześć, co jest? – przywitał się
z rozmówcą
/- Cześć Rick, będziemy
potrzebowali pomocy w dość delikatnej sprawie – odpowiedział Sheridan bez
ogródek./
- My? –zapytał zaciekawiony
Martinez – albo wiesz co, poczekaj, oddzwonię do ciebie później, jestem jeszcze
w biurze – przerwał rozmowę, bo akurat zauważył zbliżających się członków
CHAOSU, już w komplecie, cała czwórka, agenci Dorset, Collins, Malick i Simms.
/- Ok. To do usłyszenia –
pożegnał się kapitan./
- Cześć.
Nie miał pojęcia co teraz zrobić,
nie miał ochoty teraz z nimi rozmawiać. Co robić?! Pomyślał. Przecież się
spieszy. Musi się jeszcze spakować, nie jest łatwo spakować całe swoje
dotychczasowe życie do walizki w jeden dzień, a właściwie popołudnie. Komórka!
Prawie o niej zapomniał z tego wszystkiego, przecież nie mogą jej zobaczyć,
zwłaszcza jeśli ma przez nią rozmawiać z Sheridanem. Poznał ich na tyle dobrze,
że jest prawie pewien, że będą próbowali podłożyć w niej podsłuch. Może i robi
się paranoidalny, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo, w końcu nie raz włamywali
się do jego domu… Może powinien ich ominąć, a gdy spróbują go zatrzymać,
powiedzieć po prostu, że się spieszy? Zdecydowanie za dużo myślę! Powinienem
działać, w końcu jestem agentem terenowym CIA! Zaczął karcić się w myślach, bo
akurat zauważył, że ucieczka już nie wchodzi w grę, są zbyt blisko, a on cały
czas stoi w miejscu, jak ten kołek…
- Hej Martinez! – krzyknął na
powitanie Collins – Podobno cię przenoszą – Tak jak przystało na budynek
wypchany szpiegami, wszyscy już o wszystkim wiedzą.
- Taa, do Los Angeles, mam
pracować z agentem Trentem Kortem, a teraz wybaczcie ale się spieszę, mszę jeszcze
się spakować – starał się ich zbyć
- Ok. to nie zatrzymujemy –
powiedział tylko Michael i przepuścił go dalej.
Łatwo poszło, to dziwne ale
poczuł się trochę zawiedziony, pracował z nimi prawie przez rok, spodziewał
się, że będą chcieli wiedzieć coś więcej. Po raz kolejny tego dnia poczuł, że
chyba tego nie udźwignie, pozostaje nadzieja, że rozmowa z kapitanem podniesie
go na duchu. Taa nadzieja, tylko to teraz mu został, nadzieja na lepsze jutro.
Jutro zacznie wszystko od nowa, kto wie może ten cały Kort nie będzie taki zły
jak go dyrektor opisuje… i skoro leci do
LA to może uda mu się złapać kontakt z Jessem?
Czwórka agentów patrzyła tylko na
odchodzącego kolegę i rozmawiała między sobą.
- Biedny dzieciak, nawet nie ma
pojęcia w co go Higgins wrobił – powiedział Malick
- Nom Kort to największa świnia w
całym CIA – przytaknął Collins
- Chyba nawet Higgins go nie
lubi, w sumie został dyrektorem całego CIA, dlaczego nie zwolni Korta? –
zastanawiał się na głos Simms
- Bo pomimo, że Kort to świnia,
zawsze doprowadza swoje misje do końca – przyznał Dorset.
Langley, Wirginia, mieszkanie Martineza
Kiedy Rick dotarł do domu, od
razu zadzwonił do Chiefa, coś było na rzeczy skoro to on do niego dzwonił.
/- No Rick szybki jesteś –
przywitał się z nim Sheridan/
- Staram się jak mogę –
odpowiedział Rick – dobra to jakiej pomocy WY potrzebujecie?
/- My to znaczy ja i reszta
Aniołów, właściwie brakuje tylko ciebie, potrzebujemy twojej pomocy w pewnej
sprawie/
- Reszta Aniołów? Wszyscy
jesteście w Seattle?
/-Nie, nie w Seattle, w Los
Angeles/
- Jesteście w Los Angeles? Kiedy
zamierzaliście mnie o tym poinformować?
/- Tak jakoś się złożyło. Nie
było sensu o niczym mówić, przecież ty masz bardzo dobrą posadę w wydziale
CHAOS w CIA…/
- Właściwie już nie…
/- Jak to nie?/
- Zostałem przeniesiony, nie
zgadniesz gdzie.
/- To mnie nie męcz tylko mów!/
- A czy stanie się coś jeśli
poczekacie z tą sprawą jeszcze dzień, może dwa?
/- Czy to znaczy, że lecisz do
LA?/
- Nie inaczej, jutro wylatuję.
/- W sumie możemy poczekać ten
dzień. O której masz samolot?/
- O 11.00
/- Co tak późno?/
- To decyzja Higginsa, mam się
jeszcze u niego stawić przed wylotem.
/ Dobra, to spotkamy się na
lotnisku – pożegnał się Chief i zanim Rick mógł coś odpowiedzieć, odłożył
słuchawkę/
- Na lotnisku? To ja potrzebuję
eskorty policji?
Nazajutrz Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, korytarz przed biurem
Higginsa
Stawił się, tak jak się umówił z
dyrektorem, punkt 8.00, jednak, jak go uprzejmie poinformował asystent
Higginsa, dyrektor był zajęty. Nie mając nic lepszego do roboty usiadł na
krześle niedaleko drzwi i czekał cierpliwie. Po jakichś 10 minutach Robertson
wyszedł na przerwę, dość wczesną jakby nie patrzeć. Jakąś chwilę później Rick
usłyszał z gabinetu dyrektora odgłosy kłótni?! Podniesiony, kobiecy głos, mogła
by to być kłótnia małżonków, gdyby nie fakt, że Higgins nie ma żony i to co
usłyszał…
- Czy ty nie rozumiesz, że Hunt
nie ma zamiaru ich wypuścić tak łatwo! Potrzebuję tych zwolnień! Henry!
Porucznik Templeton Peck to mój syn!
Czy ta kobieta właśnie powiedział
to co powiedziała? Czy to możliwe? Takie myśli przeleciały przez głowę Ricka
gdy to usłyszał. Oczywiście istnieje taka możliwość! Musi zobaczyć twarz tej
kobiety i znaleźć o niej wszystko co się da, jeśli to co powiedziała to prawda,
będzie musiał powiadomić o tym Tempa… z tego co mówił Chief to Peck jest w LA,
a to oznacza, że w końcu urwał się Stockwellowi, no tak planował to od dawna… W
tym Momocie z gabinety dyrektora wyszła kobieta, pod pachom miała teczkę, na
jej twarzy można było zauważyć lekki, triumfalny uśmieszek, chyba dostała to po
co przyszła. Rickowi udało się jej przyjrzeć dość dokładnie, właściwie mogła by
być matką Tempa…
- O agent Martinez, zapraszam do
gabinetu – zwrócił się do swojego agenta Higgins – Przepraszam za opóźnienie,
stara znajoma prosiła o przysługę, długo pan tu już czeka?
10.00 parking przed Siedzibą Główną CIA
Świetnie została mi godzina do
samolotu, 15 minut na dotarcie na lotnisko, odprawa, to będzie cud jeśli zdążę
na czas. Chyba, że skrócić by czas dojazdu… najwyższy czas sprawdzić ile
pamiętam z kursów z Kampusu! Pomyślał Martinez, po czym wsiadł do samochodu i
jakby nigdy nic odjechał powoli z parkingu, aby potem przyspieszyć. Jechał
jakby się gdzieś paliło.
Lotnisko
- No nieźle z 15 minut zrobiło
się 5 – powiedział zadowolony Rick, dawno tak nie pędził – A teraz na odprawę.
Zostało jeszcze 55 minut, dam radę.
Ach te wspomnienia, jeśli uda mu
się zmylić Korta i jakoś spokojnie porozmawiać z kumplami to dopiero będzie
coś… Jeszcze nigdy, odkąd przeszli na Cherubinową emeryturę, nie mieszkali w
jednym mieście wszyscy razem, oj tak wszystko wskazuje na to, że przyjęcie tego
przydziału to było to! Anioły znowu razem… Będzie musiał pogadać z Mattem,
jeśli ktoś może włamać się na serwer CIA bez pozostawiania śladów to na pewno
jest to Kozakiewicz. Muszą najpierw dowiedzieć się czegoś o tej znajomej
Higginsa, zanim Rick powie Tempowi to co usłyszał, musi być pewien na sto
procent zanim to powie. Istnieje
przecież możliwość, że to pułapka zastawiona przez Stockwella, ten stary
lis wie doskonale, że jeśli ma coś Pecka wywabić z kryjówki to na pewno będzie
to możliwość porozmawiania z matką…
W tym samym czasie, Kalifornia, Los Angeles, biuro CIA
Przy biurku siedział nie kto inny
jak „kochany” przez wszystkich Trent Kort…
- Nowy współpracownik? O nie! Nic
z tego dyrektorze, Trent Kort działa sam! Szybko pozbędę się tego żółtodzioba,
nie takich już wykończyłem! – mruczał do siebie Kort, przeglądając papiery
które właśnie otrzymał od dyrektora z Langley.
Kalifornia, Los Angeles, Lotnisko
- Witam pana kapitana –
powiedział na powitanie Rick, zbliżając się do Sheridana.
- Martinez! Już o tym
rozmawialiśmy, nie jestem twoim przełożonym tylko przyjacielem, więc bez tych
honorów – ten w odpowiedzi skarcił młodego agenta, widać jednak było, że to
tylko żarty.
- Taa ciekawe, to dlaczego mówimy
do ciebie Chief? –droczył się dalej Martinez.
- Bo, mój drogi, byłem waszym
koordynatorem na kilku misjach, pomagałem w Kampusie gdy wy byliście jeszcze
agentami. Ale dlaczego akurat nazwaliście mnie Chief? Tego musisz się
dowiedzieć od przyjaciół – odpowiedział John takim tonem jakby tłumaczył coś
dziecku.
- Dobra, mam tylko godzinę, potem
muszę stawić się w biurze. Więc co to za sprawa? – w końcu zapytał Rick.
- Nie tu, choć do samochodu –
odpowiedział tylko kapitan i obaj ruszyli do wozu Sheridana.
Dom Sheridana, zebranie Aniołów w pełnym składzie
- Więc, jeśli dobrze zrozumiałem,
chcecie wysadzić stary magazyn na wybrzeżu w taki sposób, aby to wyglądało na
wypadek, dodatkowo tak ma się złożyć, że w tym magazynie ma „zginąć” Temp i aby
to wyglądało bardziej wiarygodnie potrzebne jest ciało… - Rick zaczął składać w
całość wszystko co powiedzieli mu przyjaciele - Czy wyście powariowali!
Przecież to jest cholernie niebezpieczne! Pomijając fakt, że nie macie ciała…
- I właśnie dlatego potrzebujemy
twojej pomocy – odpowiedział John nie zważając na wybuch Martineza
- Ok. Mogę skombinować ciało,
mamy szczęście, że gość który dostarcza ciała dla CIA w Los Angeles to były
agent Cheruba – Rick zdołał ochłonąć i od razu zaczął kombinować – Jeśli chodzi
o sam wybuch…
- Chcieliśmy użyć C4, ale po
moich obliczeniach stwierdziliśmy, że to zbyt ryzykowne – wtrącił Matt
- Więc pomyśleliśmy, że może ty,
jako ekspert od ładunków wybuchowych coś wymyślisz – dokończyła za brata Sue
- Nadal uważam, że to zły pomysł,
przecież ładunki wybuchowe to niebezpieczny materiał – nadal powątpiewał Rick –
Ale dobra, jeśli jesteście pewni. Pokaż co tam masz – zwrócił się do Matta, po
czym oboje odeszli na bok, aby w spokoju przeanalizować dane zebrane przez
Kozakiewicza.
- Dobra to skoro mamy już ciało…
- zaczęła Kelly, ale przerwała jej Hayley
- Właściwie to jeszcze nie mamy,
nie wiadomo czy Rickowi się uda je zdobyć.
- Oj nie dramatyzuj, sama
słyszałaś, że gość który dostarcza zwłoki CIA był kiedyś Cherubinem i musimy
trzymać kciuki aby chciał pomóc ziomkom z Kampusu – Tony próbował uspokoić
pesymizm przyjaciółki.
- Oh chodziło mi o to, że kiedy
już będziemy mieć ciało Jess będzie musiał się nim zająć – powiedziała Kelly
spoglądając na Jessa i Tempa, którzy nad czymś dyskutowali…
- Pamiętaj, że miałem złamaną
lewą nogę, a na prawej mam bliznę, którą zarobiłem w Zatoce… - Peck wyliczał
wszystkie swoje urazy już chyba po raz setny
- Temp! Znam listę twoich chorób
i urazów praktycznie na pamięć! Codziennie mnie tym zamęczasz, uspokój się
wszystko będzie tak jak trzeba – uspokajał go Travis i skierował się w stronę
stolika przy którym odbywała się narada
- Łatwo ci mówić, to nie ma być
twój sobowtór trup – krzyknął za nim Temp
Rick i Matt w końcu skończyli
wszystkie obliczenia i też dołączyli do reszty.
- I jak chłopaki? – zwróciła się
do nich Sue
- Powinno wszystko grać –
odpowiedział jej brat
- Czyli co? Teraz tylko potrzebne
nam to ciało – powiedział Sheridan
- Zobaczę co da się zrobić, ale
teraz muszę lecieć i tak jestem już spóźniony – stwierdził Rick
- Powiedz, że się trochę zgubiłeś
– poradziła mu Kelly
- A tak właściwie to z km
będziesz pracował? – zapytał Tony
- Z Trentem Kortem – odpowiedział
Rick, sądząc po minie DiNozza to nazwisko było mu znane – Znasz go?
- Niestety miałem tą nieprzyjemność… omal nie wysadził
mnie w powietrze. Radzę ci uważnie go obserwować, gość nie przywykł do
działania z kimś, do tej pory był solowym agentem, który, co tu dużo mówić, nie
jest zbyt lubiany nawet w CIA, z tego co wiem – dał mu dobrą radę Tony.
środa, 29 października 2014
Rozdział 6
No, udało mi się!
***
- Zostanę aresztowany – Przemknęło przez myśl Pecka – Zostanę aresztowany, przez przyjaciół! – Tylko ta jedna myśl
kołatała się po jego umyśle – Boże, dlaczego to muszą być właśnie oni?!
- Może byś tak w końcu wyszedł z
tej kanciapy – Z zamyślenia wyrwał go głos Sheridana – Czy może Tony na ci
pomóc – Jednak DiNozzo sam nie miał pojęcia jak się teraz zachować. Ani przez
myśl mu nie przeszło żeby zakuwać w kajdanki swojego brata.
- Kapitanie nie może pan go
aresztować! – W końcu odezwał się Ojciec Magill, który otrząsnął już się z
szoku, choć nadal był bardzo zdenerwowany.
- Ależ owszem mogę i powinienem –
Odparł szorstko kapitan.
- Ale… - Zaczął niepewnie Tony
odwracając się w stronę Sheridana.
- Ale tego nie zrobię –
Dopowiedział, już łagodnie, kapitan.
- Nie? – Pozostała trójka
wykrzyknęła jednocześnie w szoku.
- Nie, oczywiście, że nie –
Zaśmiał się Sheridan, w jego głowie właśnie uformował się pewien plan, który na
pewno spodoba się pozostałym tu zgromadzonym – Ale musimy porozmawiać, więc
może jednak wyjdziesz – Zwrócił się do Templetona.
Gdy Peck już wyszedł z składziku
i wszyscy znaleźli sobie miejsca siedzące kapitan Sheridan zaczął im wszystko tłumaczyć.
- Zacznę może od tego, że
naprawdę nie mam zamiaru nikogo aresztować – Uspokoił jeszcze raz porucznika i
księdza, którzy nadal siedzieli nieco spięci – Ale nie możemy cię tu zostawić –
Tu zwrócił się już bezpośrednio do Templetona – Decker nadal jest w mieście i
węszy. Wczoraj był na komisariacie i ucięliśmy sobie małą pogawędkę.
- Małą pogawędkę? – Wtrącił Tony –
To nie była mała pogawędka, raczej wielka kłótnia. Słyszała was cała komenda.
- No może i tak – Sheridan przyznał
mu rację po chwili zastanowienia – Tak czy siak, Decker tu jest i cię szuka,
podobno dostał cynk z tajemniczego źródła, że gdzieś się tu kręcisz. Zaproponowałem
mu pomoc jednak on odmówił, stwierdził, że to sprawa wojska i MP poradzą sobie
sami. Więc postanowiłem utrzeć nosa temu dupkowi…
- Kapitanie! – Oburzył się Ojciec
Magill – Proszę uważać na język!
- Przepraszam Ojcze, ale
półkownik Decker zasługuje na te miano – Odparł spokojnie kapitan – Tak więc,
uznałem, że będzie lepiej jeśli to ja… My – Poprawił się szybko spoglądając na
DiNozza – Że będzie lepiej jeśli to my cię znajdziemy i ukryjemy w bezpiecznym
miejscu.
- W bezpiecznym miejscu? To
znaczy gdzie? – Zainteresował się Peck.
- No na przykład w moim domu –
Odparł gładko Sheridan.
- W pańskim domu? – Zdziwił się
Ojczulek. Nadal niezbyt ufał tym ludziom, bądź co bądź to policjanci, a
Templeton to zbieg. Czy oni naprawdę chcieli zaryzykować swoje kariery dla
młodego porucznika? Co się za tym kryje?
I wtedy stało się coś czego Ojciec nigdy by się nie spodziewał.
- Zgoda, niech będzie – Templeton
tak po prostu się zgodził.
- Ale Templeton! – Ojciec próbował
wybić mu to z głowy.
- Spokojnie Ojczulku – Uspokoił go
Peck –Ufam tym ludziom. Pamięta Ojciec gdy przyjechał Ojciec na jeden ze zlotów
w Londynie, przedstawiłem wtedy Ojcu moich przyjaciół, moje przyszywane
rodzeństwo, to – Tu wskazał na młodego detektywa – Jest Anthony DiNozzo Jr. –
Na dźwięk swojego całego imienia i nazwiska DiNozzo się lekko skrzywił, wolał
gdy mówiono do niego po prostu Tony lub po prostu po nazwisku, nie cierpiał gdy
nazywano go Junior – A to – Ciągnął dalej Temp niezrażony reakcją przyjaciela –
Jest John Sheridan jeden z najlepszych koordynatorów misji jakiego dane mi było
poznać – Tu wskazał na kapitana.
- Nie powinieneś rozmawiać o tym –
Kapitan specjalnie położył większy nacisk na słowo „tym” – Z osobami
postronnymi.
- Och spokojnie – Uspokoił go
Peck – Ojciec Magill też był agentem.
- Ojciec był agentem? – Zdziwił się
Tony – Ale Ojciec jest… No Ojcem.
- Chyba nie sądziłeś młodzieńcze,
że urodziłem się księdzem – Odrzekł z lekkim rozbawieniem Ojczulek.
- To dzięki Ojcu Magillowi
trafiłem do CHERUBA – Wyjaśnił krótko Temp.
Nagle do gabinetu znów weszła
zdyszana siostra Ericka.
- Cóż znów się stało siostro –
Spytał spokojnie Ojciec.
- Wojsko przyjechało Ojcze –
Odparła siostra ledwo łapiąc oddech – Półkownik Decker chce przeszukać sierociniec.
- Decker już tu dotarł? –
Zaniepokoił się kapitan.
- Siostro – Ojczulek zwrócił się
do kobiety – Niech siostra zajmie czymś półkownika Deckera, zaraz tam przyjdę.
- Ja? – Zdziwiła się siostra –
Ale czym mam go zająć?
- Coś siostra wymyśli – Odparł spokojnie
ksiądz – Wierzę w siostrę! – Po tych słowach siostra Ericka wyszła z gabinetu.
- I co teraz – Zmartwił się Tony –
Oni nie mogą go tu zobaczyć – Wskazał na Pecka.
- Dobra zrobimy tak – Sheridan myślał
szybko nad jakimś planem ucieczki – Ty i Peck wyjdziecie przez okno…
- To okno się nie otwiera –
Przerwał mu z rezygnacją Temp.
- To wybijcie szybę – Powiedział
zniecierpliwiony kapitan – Wyjdziecie przez okno, a ja pójdę z Ojcem Magillem i
dowiem się co kombinuje Decker.
- Ok. – Powiedzieli równocześnie
DiNozzo i Peck.
Kapitan i Ojciec poczekali
chwilę, aż panowie uporają się z wybiciem szyby najciszej jak się da. Po ich
wyjściu oni sami opuścili gabinet używając do tego drzwi.
Temp i Tony wydostali się z
budynku dość sprawnie, na szczęście gabinet Ojca Magilla znajdował się na
parterze więc nie musieli zbytnio się gimnastykować. Teraz przed nimi była
trudniejsza część zadania, musieli przemknąć niezauważeni obok hordy MP, która
tłoczyła się przed sierocińcem.
- Może powinniśmy spróbować
tyłem? – Zaproponował Peck.
- Możemy – Odparł DiNozzo nadal
przyglądając się żołnierzom przed głównym wejściem – Prowadź, ty lepiej znasz
ten teren – Spojrzał na przyjaciela.
- Dobra – Peck chwilę się
zastanowił, przecież była taka możliwość, że na tyłach budynku też natkną się
na MP – Chodźmy – Zdecydował, że jednak zaryzykuje i poprowadził przyjaciela na
tyły.
Za domem dziecka znajdował się
mały lasek. Musieli się do niego przedostać jeśli chcieli wyjść z terenu
sierocińca. Szybko uporali się z przejściem na drugą stronę ogrodzenia i teraz
w końcu mogli odetchnąć z ulgą, bowiem znajdowali się teraz w cieniu drzew gdzie
nikt nie powinien ich już wypatrzeć.
- Wiesz może co jest po drugiej
stronie? – Zapytał spokojnie Tony.
- O ile dobrze pamiętam to druga
część lasu została zamieniona w park – Zamyślił się Temp – Za parkiem znajduje
się FORUM.
- Świetnie – Ucieszył się DiNozzo
– Teraz wystarczy, że załatwimy sobie jakiś transport i jesteśmy w domu – Na jego
twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wiedział już doskonale kogo poprosi o podwózkę,
z tą myślą zaczął szukać odpowiedniego numeru w komórce.
- Tony, czekaj! – Zatrzymał go
Temp – Nie rozumiem – Powiedział ostrożnie.
- Czego nie rozumiesz? – Zdziwił się
Tony.
- Dlaczego ty i kapitan ryzykujecie
swoje kariery i wolność żeby mi pomóc? – W końcu powiedział to na głos.
-Ponieważ jesteś naszą rodziną –
Odparł Tony takim tonem jakby właśnie rozmawiał o pogodzie – Jesteś moim
bratem. Chyba nie chcesz żebym teraz zakuł cię w kajdanki i oddał w ręce
Deckera?
- Nie oczywiście, że nie, ale
niepotrzebnie się dala mnie narażacie – Powiedział półszeptem Peck.
- Nie potrzebnie? – Oburzył się
nieco DiNozzo – Posłuchaj Sheridan narażał swoje dobre imię, dla mnie, gdy przyjął
mnie do policji w LA. Większość gliniarzy nadal nie chce ze mną pracować.
Jedyne osoby które mnie nie gnoją na każdym kroku to Sue, Kelly i Matt, w
rezultacie im też się obrywa – Mówił spokojnie, ale w jego oczach było coś
takiego co nie pozwoliło Peckowi mu przerwać, zastanawiał się tylko co takiego
się stało, że policjanci z Los Angeles tak bardzo go nie lubią – Jeśli codziennie
narażają się na te obelgi dla mnie to z całą pewnością nie zostawią i ciebie.
- Ja nie wiem co powiedzieć – W końcu
wydusił z siebie Temp – Co się stało? – Po chwili zadał to pytanie.
- Co? – Tonego lekko zdziwiło to
pytanie, po chwili dotarło do niego, że przecież Peck nic nie wie o jego kłopotach
– Ach, to długa historia - Ta odpowiedź zaintrygował Templetona jeszcze
bardziej, chyba będzie uciąć sobie z przyjacielem długą pogawędkę.
W końcu ruszyli na przód, w
czasie ich cichej wędrówki Tony wysłał szybką wiadomość SMS do jednego z
przyjaciół. Gdy dotarli na parking przed FORUM samochód już na nich czekał.
- No witam panów – Powitała ich
uśmiechnięta od uch do uch Kelly.
- Kelly? Co? Jak? – Jej widok
bardzo zdziwił Templetona.
- Wysłałem jej SMS’a – Odparł Tony
klepiąc przy tym przyjaciela po plecach – Zawiezie nas do domu Sheridana.
- Tylko błagam powoli –
Powiedział półżartem-półserio Temp, dobrze pamiętał jakim kierowcą była Donowan,
istny szatan na drodze – Nie chcę zwrócić mojego śniadania.
- Postaram się – Kelly wyszczerzyła
ząbki i wsiadła do auta.
- Tył czy przód – Zapytał Tony
pozwalając przyjacielowi wybrać miejsce.
- Tył – Stwierdził bez chwili wahania
Peck – Łatwiej będzie się tam schować jeśli natkniemy się na wojsko.
- Racja – Przyznał DiNozzo – No to wskakuj.piątek, 24 października 2014
Rozdział 5
Tak udało się! Napisałam to! Dzięki wielkie za komentarze, cieszę się, że się wam podoba i że w ogóle ktoś to czyta. Mam nadzieję, że się w tym nie poplączę i wy też nie. Jeśli jest coś dla was niejasne to chętnie wyjaśnię o co biega (no chyba, że jest wyjaśnienie zaplanowane w opowiadaniu, wtedy musicie poczekać)...
No to serwuję rozdział 5 :D
Dwa dni później, Sierociniec Matki Boskiej Miłosiernej
Właśnie minęła godzina 20. Ojciec
Magill, jak co wieczór zasiadł przy biurku w swoim gabinecie. Wiedział, że nie
jest tam sam. Bądź, co bądź nie był księdzem od urodzenia, mało kto wiedział,
że ten stary poczciwy ojczulek był kiedyś dobrze wyszkolonym agentem, pewnej
ściśle tajnej organizacji. Po prostu po ukończeniu kariery agenta wstąpił do
seminarium i został księdzem. Jednak jego wyszkolenie nadal dawało o sobie
znać, miał bardzo wyczulone zmysły, choć teraz, z racji wieku, z pewnością nie
są tak ostre jak dawniej. Nadal był w stanie wyczuć czyjąś obecność w swoim
gabinecie i chyba nawet wiedział, kto go odwiedził.
- Witaj Ojcze – Powiedział
półszeptem przybysz.
-Templeton! – Jednak Ojciec
Magill się nie mylił, to był porucznik Peck – Co cię tu sprowadza?
- Potrzebuję pomocy – Odparł
tamten.
- Myślałem, że Drużyna A jest w
Langley – zapytał Ojciec – Gdzie są pozostali?
- Drużyna A jest w Langley –
Odpowiedział wymijająco Templeton.
- Och drogi chłopcze co się
stało? – Teraz Ojciec poważnie się zaniepokoił.
- To skomplikowane – Temp jakoś
nie chciał wciągać w to wszystko Ojca Magilla.
- Naprawdę sądzisz, że zadowolę
się taką odpowiedzią? Przychodząc tu już mnie w to wmieszałeś – Ojciec jakby
czytał mu w myślach – Podejrzewam, że skoro jesteś tu sam to zapewne Stockwell
cię tu nie posłał i zapewne wysłał za tobą swoich sługusów.
- Jak zawsze ma Ojciec rację –
Odparł zrezygnowany Peck i usiadł w końcu na krzesło stojące przy biurku
księdza. Teraz siedzieli twarzą w twarz, dopiero teraz Ojciec zobaczył swojego
dawnego podopiecznego w nikłym świetle lampki biurkowej. Widać było, że młody
mężczyzna od dawna dobrze nie spał i z pewnością też nie jadł. Był strasznie
blady – Uciekłem – Powiedział w końcu Temp – Miałem już dość bycia chłopcem na
posyłki tego cholernego, egocentrycznego dupka.
- Templeton język! – Pouczył go
Ojciec, choć, wstyd się przyznać, czasem on sam, w myślach oczywiście, określał
tak tego człowieka.
- Wybacz Ojczulku – Peck posłał w
stronę Ojca słaby, ledwo widoczny, przepraszający uśmieszek – Tak więc uciekłem
od generała.
- Sam? – Zadał to pytanie, choć
znał już odpowiedź, nadal jednak miał nadzieję, że Templeton nie został sam.
- Tak, sam – Odparł kwaśno Temp –
Reszta nadal wierzy, że ten… że Stockwell załatwi im ułaskawienia, ale ja już w
to nie wierzę, minęło zbyt wiele czasu, a jego szalone misje są coraz bardziej
niebezpieczne.
- Rozumiem twój punkt widzenia
Templeton – Powiedział spokojnie Ojciec Magill – Prawdę powiedziawszy nie sądzę
żeby Stockwell miał zamiar wypuścić Drużynę A z swoich rąk, a przynajmniej nie
dobrowolnie.
- Zaraz, skąd Ojciec wie tyle o
tym człowieku? – To Pecka w końcu dotarło, że przecież nie rozmawiał z Ojcem
Magillem od dawna, ich ostatnia rozmowa miała miejsce przed całym tym bagnem ze
Stockwellem. Więc skąd u licha ciężkiego Ojczulek wie o nim aż tyle.
- Oj drogi chłopcze zapominasz,
że nadal mam pewne znajomości – Mówiąc to Ojciec uśmiechnął się tajemniczo.
- Nadal nie mogę sobie Ojczulka
wyobrazić jako tajnego agenta – Stwierdził Temp i pokręcił głową z lekkim
niedowierzaniem.
- Miło mi to słyszeć – Roześmiał
się Ojciec – No dobrze, ale teraz lepiej znajdźmy ci jakieś wygodne łóżko –
Powiedział już z pełną powagą – Choć mój drogi.
Templeton nie miał zamiaru
sprzeciwiać się staremu księdzu dlatego też posłusznie poszedł za nim
korytarzem wiodącym z gabinetu Ojca do pokoi dzieci w sierocińcu. Ojczulek
poprowadził go do małego pokoiku znajdującego się niedaleko głównego wyjścia z
Domu Dziecka. Był to pokój w którym, w razie potrzeby spały nowe dzieci, te
które trafiły tu z ulicy i być może po prostu się tylko zgubiły.
Peck dobrze pamiętał ten pokój,
mały ale przytulny z przylegającą do niego małą łazienką. Jeśli miał być ze
sobą szczery to, to było chyba jego najwcześniejsze wspomnienie, ten pokoik.
Nie miał pojęcia jak tu się znalazł, ale obudził się tu pewnego poranka po
naprawdę ulewnej nocy.
- No Templeton – Z rozmyślań
wyrwał go głos Ojca Magilla – Możesz się tu trochę przespać, niestety obawiam
się, że będę musiał obudzić cię dość wcześnie. Siostra Marta codziennie o
siódmej rano sprząta to miejsce.
- Nie ma sprawy Ojczulku –
powiedział z rozbawieniem Temp, oj tak siostra Marta jest bardzo zasadniczą kobietą.
Peck pamiętał ją dość dobrze i choć miło by było znów z nią porozmawiać to
obawiał się, że ona nie byłaby zachwycona jego obecnością w sierocińcu o tak
wczesnej porze.
- Dobranoc drogi chłopcze –
Pożegnał się Ojciec – Dobrze cię znów widzieć.
- Dobranoc Ojczulku. Miło jest
znów wrócić do domu. Nawet jeśli to tylko na jedną noc – Odpowiedział Temp po
czym ziewnął ze zmęczenia.
- Dobranoc – Powtórzył Ojciec po
czym wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.
Następnego dnia rano
Tak jak Ojciec Magill powiedział
tak też zrobił. O godzinie 6.30 przyszedł do pokoiku aby obudzić Templetona,
okazało się to jednak niepotrzebne, Peck był już w pełni rozbudzony.
- Dzień dobry mój drogi –
Przywitał się Ojczulek.
- Dzień dobry Ojcze –
Odpowiedział porucznik i przeciągnął się leniwie.
- Jak się spało? – Zapytał
Ojciec.
- Dobrze – Stwierdził Temp i w
tym samym momencie jego pusty żołądek dał o sobie znać głośnym burczeniem – Jednak
teraz bym coś zjadł.
- Właśnie słyszę – Ojczulek nie
był w stanie zamaskować rozbawienia jakie wymalowało się na jego twarzy gdy
usłyszał burczenie – Choć ze mną, zaraz coś zjemy.
Ojciec Magill poprowadził go znów
do swojego gabinetu gdzie czekała już na nich gorąca jajecznica i aromatyczna
świeżo parzona kawa. Porucznikowi znów zaburczało w brzuchu na co Ojczulek roześmiał
się serdecznie i zaprosił Pecka, gestem ręki, aby usiadł i zjadł śniadanie wraz
z nim. Po niespełna 15 minutach, gdy talerze były już puste, a ich brzuchy pełne,
Ojciec Magill spoważniał i spojrzał badawczym wzrokiem na młodego porucznika.
- Więc co teraz zamierzasz? – W końcu
zadał to jedno szczególne pytanie.
- Szczerze powiedziawszy nie wiem
– Odpowiedział zgodnie z prawdą Peck – Raczej nie mogę zostać w Los Angeles,
zbiry Stockwella i zapewne wojsko będą mnie tu szukać – Właściwie nie myślał o
tym co stanie się po ucieczce od Stockwella, po prostu zwiał i tyle, no ale co
teraz ma z sobą zrobić – Może wyjadę do Anglii? We Ojciec może im się tam
przydam na coś.
Ojciec miał już coś odpowiedzieć
jednak do jego gabinetu weszła siostra Ericka, jedna z zakonnic zajmujących się
sierocińcem, była czymś bardzo przejęta.
- Och wybaczy Ojciec, nie
wiedziałam, że Ojciec ma gościa – Powiedziała nieco zmieszana.
- Nic się nie stał siostro –
Uspokoił ją ksiądz – O co chodzi?
- Policja chce z Ojcem rozmawiać –
Odparła siostra – Czekają za drzwiami.
- Dobrze, proszę im przekazać
żeby chwileczkę, zaczekali zaraz ich zawołam – Stwierdził Ojczulek. Gdy siostra
wyszła Ojciec zwrócił się do Pecka – Musisz się gdzieś schować mój drogi,
policja nie może cię tu zobaczyć.
- Może oknem? – Zaproponował z
nadzieją w głosie Temp.
- Przykro mi, odpada – Ojciec zgasił
jego zapał – Okno się nie otwiera. Zacięło się jakiś tydzień temu i nie da się
ruszyć.
- No to gdzie mam się schować? –
zapytał nieco spanikowany Peck.
Ojciec rozejrzał się po małym
gabineciku, był zawalony pułkami na których piętrzyły się stosy książek i
jakichś papierów. Zupełnie zapomniał że do gabinetu przylega jeszcze mały
składzik, można było do niego wejść tylko i wyłącznie przez ten pokój. Za jedną
z półek znajdowały się, mało widoczne, drzwi.
- Tutaj, szybko! – Ojciec z
niewielką pomocą Templetona przesunął półkę, na szczęście drzwi otwierały się
do środka więc nie trzeba było odsuwać jej całej. Peck wślizgnął się do
składziku i zamknął za sobą drzwi. Został jednak przy wyjściu i nastawił uszu,
chciał wiedzieć czego Policja może chcieć od Ojca Magilla.
Tym czasem Ojciec poprosił
policjantów do swego gabinetu.
- Dzień dobry Ojcze – Powiedział na
powitanie starszy z nich – Nazywam się Sheridan jestem kapitanem policji –
Przedstawił się – To jest jeden z moich ludzi detektyw DiNozzo.
- Witam panów – Przywitał się z
nimi Ojczulek – Co mogę dla was zrobić.
Gdy Peck usłyszał te dwa nazwiska
znieruchomiał. Sheridan i DiNozzo są tutaj. John Sheridan był jego ulubionym
koordynatorem w czasach szkolnych, był dla niego wzorem do naśladowania, a Tony
był jego najlepszym przyjacielem, był mu jak brat. Tylko teraz on jest
zbiegiem, a oni policjantami. Szkoda, wielka szkoda.
- Doszły nas ostatnio słuchy, że
poszukiwany, porucznik Templeton Peck alias Buźka, pojawił się w okolicy.
Sprawdzamy miejsca w których mógłby się ukrywać – Powiedział, rzeczowym tonem,
kapitan.
- Dlaczego sądzi pan, że może tu
być? – Zapytał spokojnie Ojciec.
- Ponieważ się tu wychowywał,
pewnie czuje się tu bezpiecznie – Stwierdził Sheridan.
W czasie gdy kapitan rozmawiał z kapłanem
DiNozzo rozglądał się uważnie po pomieszczeniu. Jego uwagę zwrócił regał, który
wyglądał jakby ktoś niedawno go przesuwał. Upewniwszy się, że kapitan zajął
Ojca Magilla rozmową, zbliżył się po cichu do tego miejsca, zauważył, że za
półką jest jakieś wejście do innego pokoju. Zanim Ojciec zdążył zareagować Tony
otwarł drzwi, jego oczom ukazał się nie kto inny jak sam Templeton Peck. Oboje
byli bardzo zaskoczeni, Ojciec Magill był przerażony tym co zaraz może się stać
i jedynie kapitan Sheridan zachował spokój.
- No proszę, czyli jednak tu jest – Stwierdził spokojnie
bacznie przyglądając się porucznikowi. Na jego twarzy pojawił się chytry
uśmieszek – Chyba właśnie utarłem Deckerowi nosa – powiedział półszeptem.
niedziela, 19 października 2014
Rozdział 4
Centrum handlowe Los Angeles
Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś
powiedziałby mu, że będzie pracował, jako stróż nocny w jakimś centrum
handlowym to pewnie by go wyśmiał. Niestety to, co kilka lat temu mogłoby być
niezłym żartem teraz stało się rzeczywistością. On Anthony DiNozzo Junior upadł
już tak nisko, że niżej się chyba nie da. Teraz przechadza się po pustym holu centrum
handlowego FORUM w środku nocy i rozmyśla nad swoim życiem i o tym, kiedy tak
właściwie to wszystko zaczęło się psuć. Czy naprawdę był aż tak nieznośny? Czy
popełnił błąd wybierając maskę błazna? Gdyby znał odpowiedzi na te pytania.
Gdyby, może, dlaczego… Za dużo tego wszystkiego, za dużo myśli kłębiło mu się
po głowie.
Na tych rozmyślaniach minęła mu
cała noc. Rano pozbierał z szafki swoje rzeczy i ruszył w stronę samochodu
zaparkowanego przed sklepem. Kiedy już miał otwierać drzwi auta ktoś do niego
podszedł.
- Tony? – Usłyszał za sobą
niepewny, kobiecy głos – Tony DiNozzo – powtórzyła kobieta już nieco pewniej. Skądś znam ten głos, pomyślał, ale… zaraz czy to możliwe, żeby…
Odwrócił się i ujrzał młodą kobietę z jasno brązowymi włosami spiętymi w kucyk
o pięknych czekoladowych oczach. To była ona, Susan Kozakiewicz, dziewczyna, w
której się kiedyś podkochiwał. Nadal była piękna, ba była jeszcze piękniejsza
niż dawniej.
- Susan? – W końcu udało mu się
coś wykrztusić – Skąd ty? Znaczy… Jak? – Nie umiał jednak poskładać żadnego
logicznego zdania, nie wie czy to ze zmęczenia, czy z szoku, że ją spotkał.
- Tony, co ty tu robisz? – W
końcu powiedziała Sue, skrzyżowała ręce przed sobą, przechyliła lekko głowę w
lewo i z zaciekawieniem przyglądała się dawno niewidzianemu przyjacielowi.
- Ja… - zaczął Tony – Eeee, no ja
tu pracuję – w końcu odpowiedział spuszczając przy tym wzrok, nie był przecież
zbyt dumny z faktu, że jest tera stróżem w centrum handlowym.
- Jesteś nocnym stróżem? –
Zdziwiła się kobieta – W tym centrum? – W jej głosie nie było słychać kpiny,
jedynie wielkie zdziwienie. Kiedy ostatnio widziała Tonyego ten był agentem
NCIS. Coś naprawdę okropnego musiało się stać,
jeśli wylądował w tym miejsc. Pomyślała i w jednej chwili podjęła decyzję –
Miałam zamiar zrobić zakupy – tu skinęła lekko głową w stronę wejścia – Ale to
może poczekać. Dasz zaprosić się na śniadanie? – Zaproponowała – W imię starej
przyjaźni.
Tony nie wiedział, co powiedzieć.
Czy chciał pogadać z Sue? Tak oczywiście, że chciał, ale było mu trochę wstyd.
- No dalej Tony – zachęcała go –
Proszę. Znam całkiem niezłą knajpkę, tu niedaleko.
Tony spojrzał niepewnie na swoje auto,
po czym podrapał się po głowie w zamyśleniu…
- No dobra, niech będzie – W końcu
dał się skusić na śniadanie.
W drodze zaczęli rozmawiać na
różne tematy, nawet nie zauważyli, kiedy dotarli do celu.
- Oto jesteśmy – zakomunikowała Kozakiewicz
stając przed małym lokalem. Nad drzwiami widniał szyld z nazwą „BBQ Bob’s” –
Nigdy nie zgadniesz, kto jest jego współwłaścicielem – powiedziała otwierając
drzwi.
- Wiesz jakoś nie mam teraz
ochoty na zgadywanki – warknął Tony. Był zmęczony i nadal jeszcze trochę
zawstydzony tym, że Sue dowiedziała się o, jego zdaniem, tej żenującej pracy –
Przepraszam, nie chciałem na ciebie warczeć.
- Nic się nie stało – powiedziała
spokojnie Susan – Też z pewnością nie promieniałabym z radości po nocnej
zmianie. Dobra nie będę cię trzymała w niepewności – wróciła do poprzedniego
tematu – Właściwie powinien tu już być. Hej Jesse! – Krzyknęła na powitanie,
choć nikogo nie było widać.
- Cześć Sue! – Ktoś odkrzyknął
jej z zaplecza. Po chwili zza wahadłowych drzwi wyłonił się Jesse Travis we
własnej osobie. Na widok Tonyego zatrzymał się nagle, spojrzał na niego szeroko
otwartymi oczami, a potem promiennie się uśmiechnął – Tony! Jak ja cię dawno
nie widziałem! Kurcze ile to już lat? – Podszedł do dwójki gości szybkim
krokiem – Stałe miejsce czeka – zwrócił się do Susan, potem znów spojrzał na
DiNozza – No, co tak stoisz. Wyglądasz jakbyś się miał zamiar przewrócić –
powiedział poważnym tonem, choć z jego twarzy nie znikną uśmiech, a w oczach
nadal tańczyły wesołe iskierki. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź,
pociągnął przyjaciela do stolika, przy którym siedziała już Kozakiewicz – To,
co podać? – Spytał, gdy usadowił, nieco oszołomionego, Tonego na miejscu.
- Dla mnie to, co zawsze – padła
błyskawiczna odpowiedź Sue.
- Ja… - Tony przyglądał się
małemu menu, które leżało na stoliku – Wiesz co, zaskocz mnie – nie mógł się na
nic zdecydować, wszystko brzmiało dość dobrze, a i był teraz tak głodny, że
prawdopodobnie zjadłby nawet szpitalne jedzenie.
- Ok. Zaraz wszystko podam –
odparł Jesse i po chwili zniknął za wahadłowymi drzwiami.
Przy stoliku zapanował cisza.
Tony nadal czół się dość dziwnie, wiedział, że Sue będzie chciała się w końcu dowiedzieć,
co się stało, że wylądował, jako ochroniarz w centrum handlowym. Wiedział też,
że podobne pytania prawdopodobnie padną ze strony Jessa. Nagle przeszła mu
przez głowę pewna myśl, Susan zawsze pracowała razem z Mattem, jeśli ona jest w
LA to on pewnie też. Odchrząknął, aby zwrócić uwagę swojej towarzyszki,
spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Powiedz, czy mam się spodziewać
w najbliższym czasie innych znajomych twarzy? – Zapytał DiNozzo.
- Och oczywiście – odparła Sue –
Przecież ja i Matt zawsze pracujemy razem. Ponadto Kelly z nami pracuje, a
Sheridan jest kapitanem policji. Natomiast Hayley jest psychologiem w Szpital
Miejskim, tym samym, w którym pracuje Jesse.
- Myślałem, że jest właścicielem
tego miejsca – zdziwił się Tony.
- Jestem współwłaścicielem –
powiedział Travis, który właśnie przyniósł ich śniadanie. Postawił talerze na
stole i przysiadł się do nich – Właściwie to jestem lekarzem, ale razem z
Jackiem i Stevem wykupiliśmy ten lokal i prowadzimy tą restauracyjkę.
Tony miał właśnie zapytać, kim są
Jack i Steve, ale nie zdążył, bo do restauracji ktoś właśnie wszedł. DiNozzo
wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu się spotkać z Kelly i Mattem,
miał jednak tą cichą nadzieję, że wydarzy się to później. Niestety Donovan i
Kozakiewicz właśnie kierowali się w stronę stolika, przy którym siedział on,
Sue i Jesse.
- O rany! – Wykrzyknęła wesoło kobieta,
gdy tylko zbliżyli się do stolika – Matt, czy ty widzisz to, co ja widzę?
- Oj tak widzę i to bardzo dobrze
– odparł mężczyzna – Siostra, gdzie ty go znalazłaś? – Zwrócił się do swojej
bliźniaczki.
- Spotkałam go na parkingu przed
FORUM – odpowiedziała mu zgodnie z prawdą Susan.
- Anthony DiNozzo Junior, skąd ty
się wziąłeś w LA? – Spytała Kelly siadając obok niego.
- Ja… - I co on ma jej
odpowiedzieć? – Ja…
- No dalej Tony nam możesz
powiedzieć – stwierdził Matt, który z kolei usadowił się obok siostry – Chyba,
że to jakaś tajna misja NCIS.
- To nie ma nic wspólnego z NCIS
–powiedziała powoli Susan. Uważnie studiowała twarz DiNozza, który na jej słowa
automatycznie odwrócił wzrok wyraźnie zawstydzony – Mam rację prawda?
Nim Tony zdążył coś powiedzieć
dzwonek nad drzwiami znów obwieścił nadejście gościa. Tym razem w progu stanęła
doktor Hasagawa, przebiegła wzrokiem po prawie pustym lokalu, w najdalszym
koncie zauważyła swoich przyjaciół, więc ruszyła w ich stronę. W miarę jak
zbliżała się do stolika coraz bardziej wyczuwała, że coś jest nie tak. Przy
stole siedzieli już wszyscy, którzy mieli dziś być tu na śniadaniu i ktoś
jeszcze, ktoś, kogo nie widziała długi czas.
- Cześć wszystkim – przywitała
się z przyjaciółmi – Tony miło cię widzieć – zwróciła się do Anthonego i lekko
się uśmiechnęła, ten skinął tylko głową na powitanie. Hayley od razu spostrzegła,
że to on jest źródłem tego napięcia panującego w tym kącie lokalu – Co się
dzieje? Skąd u was ten wisielczy nastrój?
- To długa historia –
odpowiedział jej Jesse – I właśnie mieliśmy ją usłyszeć prawda Tony?
- Nie sądzę, że to dobry pomysł –
stwierdził ponuro DiNozzo – Nie chcę was zadręczać moimi problemami.
- Daj spokój – odparła Kelly i
machnęła ręką dając do zrozumienia, że jej to nie przeszkadza – Jesteśmy
przyjaciółmi. Ba nawet więcej niż przyjaciółmi jesteśmy rodziną, rodzeństwem,
które zawsze się wspiera, chodźmy nie wiem co – powiedziała dobitnie, po czym
zwróciła się do reszty - Mam rację?
Ci tylko kiwnęli głowami na znak,
że w zupełności się zgadzają z najmłodszą siostrzyczką.
- Ja… - zaczął Tony – Hem… Ok.
muszę zacząć od tego, że… że mnie wywalili.
- Zwolnili cię z NCIS? – Zdziwił się
Jesse – Na jakiej podstawie?
- Czekaj, zaraz – wtrącił się
Matt – Czy to ma jakiś związek z tymi zdjęciami, które rzekomo powysyłałeś w
kilka miejsc?
- Nic takiego nie zrobiłam! –
DiNozzo zareagował dość ostro – Sorry, nie chciałem, ale ja tego nie zrobiłem.
Niestety dowody mówią co innego, nikt mi nie wierzy – I Tony zaczął opowiadać
całą swoją historię z dokładnie wszystkimi szczegółami. Jak jego szef mu nie
uwierzył, jak reszta drużyny go potraktowała, jak oberwał w jednym z barów od
kilku agentów NCIS i FBI, podczas gdy jego byli koledzy się temu przyglądali. Tylko
dzięki interwencji jednej osoby, od której nigdy nie spodziewałby się pomocy,
uszedł, w miarę cały, z tego baru. Gość wziął go do siebie i przenocował,
powiedział co wie na temat tej sprawy i poradził, żeby lepiej wyjechał z miasta
jak najszybciej, bo na razie nie da się z tym nic zrobić.
- Ależ my ci wierzymy. Wiemy, że
nie byłbyś zdolny do czegoś tak okropnego – stwierdziła Hayley, tonem nieznoszącym
sprzeciwu. Reszta skinęła znów głowami potwierdzając jej słowa.
- Niestety o sprawie wiedzą już
praktycznie wszyscy – odparł gorzko Tony – Wszystkie organy ścigania i agencje
federalne w kraju. Przed tą aferą miałem dziesiątki propozycji pracy z FBI,
NSA, CIA i różnych prywatnych agencji detektywistycznych. A teraz nic, wszyscy
wycofali swoje oferty. No i w końcu zostałem stróżem nocnym w FORUM, nie jest
to szczyt moich ambicji, ale przynajmniej jakaś praca.
Gdy DiNozzo skończył w
restauracji zapanowała głucha cisza, nikt nie wiedział, co powiedzieć. Każdy
próbował to sobie jakoś poukładać.
- Chyba mam pewien pomysł! – Wykrzyknęła
nagle podniecona Sue – Ale muszę gdzieś zadzwonić – powiedziawszy to wyszła na
zewnątrz lokalu.
Wieczór tego samego dnia
Mimo późnej już godziny nadal
siedział w swoim biurze. Na biurku przed nim leżała teczka z czyimiś aktami
osobowymi. Patrzył się na nie w zamyśleniu, po chwili zebrał je wszystkie,
starannie ułożył z powrotem w kopercie i włożył do górnej szuflady biurka,
którą potem zamknął na klucz. Zgasił palącą się na biurku lampkę, wstał, wziął
swoją skurzaną kurtkę z oparcia krzesła i skierował się do wyjścia. Zanim
zamknął za sobą drzwi, spojrzał jeszcze w kierunku szufladki.
- Teraz jesteś mój DiNozzo – szepnął do siebie – Teraz
jesteś mój.
środa, 8 października 2014
Rozdział 3 cz.3
Szpital, wieczór
Było już po ósmej wieczorem,
godziny odwiedzin dawno się skończyły, a liczba personelu zmniejszyła się o
1/3, również doktor Sloan oraz doktor Travis poszli do domów aby odespać
ciężkie zmiany. Nie miły zaszczyt pracy na nocnym dyżurze przypadł doktorowi
Stewartowi. Natomiast warte przy pokoju detektywa Deeksa nadal pełniły
porucznik Kozakiewicz oraz agentka Blye. Widać było, że Kensi najchętniej
przespałaby się przynajmniej jakąś chwilkę.
- Wejdź do środka, w sali są dwa
łóżka, jestem pewna, że nikt się nie obrazi jeśli prześpisz się trochę –
powiedziała do swojej partnerki Sue.
- No nie wiem, mamy go pilnować,
nadal nie mamy pojęcia, kto chce wykończyć Deeksa. Lepiej żeby byłyśmy obie
gotowe – odpowiedziała Kensi.
- Posłuchaj wiem, że się
martwisz, ale ledwo się trzymasz, oczy ci się same zamykają. Poradzę sobie
przez ten czas – zapewniała dalej Sue.
- No tak, ja sobie pójdę spać, a
ty co? Też musisz się przespać – powiedziała po chwili zastanowienia Kensi.
- Jak na razie jakoś się trzymam,
będę pilnowała wejścia na sale teraz, a potem najwyżej się zmienimy. Stoi?
- Dobra niech będzie. W sumie
krótka drzemka mi się przyda.
- No to miłych snów – powiedziała
jeszcze Susie i wepchnęła nową koleżankę do pokoju w którym leżał Deeks.
***
Dobrze już za chwilę przyjdzie
odpowiedni moment aby uderzyć, uchylił lekko drzwi aby zobaczyć jak się sprawy
mają na zewnątrz, nie był żółtodziobem wiedział jak szeroko może uchylić drzwi
i jak się ustawić aby nikt z zewnątrz go nie zauważył. Na straży została tylko
jedna policjantka, nie ma szans z nim. Jest wyszkolonym skrytobójcą, uderza po
cichu jak cień, niespodziewanie i równie bezszelestnie znika. Jego
przeciwniczka to zwykła policjantka, może i ma jakieś tam przeszkolenie, ale
czego amerykanie mogą uczyć w tych swoich akademiach policyjnych. Chwila
moment, coś się dzieje, to będzie zbyt proste ta paniusia gdzieś idzie, nawet
nie będzie musiał brudzić swojego noża, po prostu wejdzie do pokoju wstrzyknie
truciznę i wróci do swojej kryjówki, rano wmiesza się znów w tłumek studentów i
ucieknie.
***
Napastnik wszedł cicho do pokoju
w którym już w najlepsze spali Deeks i Kensi. Zbliżył się powoli do łóżka,
wyciągnął z kieszeni przygotowaną chwilę wcześniej strzykawkę z trucizną i już
miał wbić ją w przegub swojej ofiary gdy nagle poczuł silne szarpnięcie za
kołnierz, odruchowo zrobił krok w tył i to był błąd, bo potknął się o czyjąś
nogę. Potem wszystko działo się już zbyt szybko, nagle znalazł się na ziemi
leżąc na brzuchu z rękami za plecami na które ktoś nakładał właśnie kajdanki. W
czasie gdy został powalony na ziemię upuścił jeszcze strzykawkę, która
roztrzaskała się uwalniając tym samym płyn w niej zamknięty, plama trucizny
znajdowała się tylko kilka centymetrów od jego twarzy, zaczął się zastanawiać
czy aby przypadkiem nie był to zamierzony zabieg człowieka, który go złapał.
Alarm został włączony i sala
nagle wypełniła się personelem medycznym na czele z lekarzem dyżurnym Jackiem
Stewartem.
- Co tu do jasnej anielki się
dzieje! – krzyknął Jack widząc scenę przed sobą. Porucznik Kozakiewicz siedzi na
leżącym na ziemi gościu, podczas gdy Deeks i Kensi rozglądają się sennym
wzrokiem po pokoju.
- Złapałam właśnie nieproszonego
gościa – odparła spokojnie Sue – Och i uważaj, chyba coś mu się stłukło –
pokazała żółtawą plamę na podłodze – i sądząc po jego minie nie jest to nic
dobrego.
Wezwana przez Jacka policja
przyjechała bardzo szybko, kapitan Sheridan także został już poinformowany o
kolejnej próbie morderstwa. Nakazał Sue zostać w szpitalu i pilnować Deeksa,
był zdenerwowany i zły dlatego też nie dał dojść do słowa młodej policjantce.
Komenda, chwilę później
Pomimo późnej godziny na
komendzie zebrali się wszyscy, policjanci i agenci NCIS, którzy prowadzili tą
sprawę.
- To czeczeński terrorysta znany
jako Ruslan – zaczął czytać Matt to co znalazł – i… oj jest młodszym bratem
Vakara, to imię obiło mi się o uszy.
- Jakiś czas temu NCIS prowadziło
sprawę zabójstwa jednego z naszych, prowadził śledztwo w sprawie handlu bronią
skorumpowanego wojskowego z czeczeńskimi terrorystami, Kensi i Deeks przejęli
to dochodzenie – wyjaśnił Callen – Jeśli czytałeś akta spraw NCIS to na pewno
tą też.
Kelly zaczęła grzebać w papierach
leżących na stole.
- Mam! Sprawa handlu bronią. Kim
jest Emma Mastin? – zapytała Kelly, nadal przeglądając dokumenty.
- Zabójcy naszego agenta byli
grupą płatnych zabójców, ich kolejnym zleceniem była właśnie Emma Mastin. Vakar
wynajął ich aby pozbyć się jedynej przeszkody jaka stała między nim a synem,
chciał zrobić z niego swojego następcę, a Emma stała mu na drodze – odpowiedział
Sam.
- OK. ale to nie wyjaśnia
dlaczego, gość wynajął ludzi żeby postrzelili Deeksa i tego, że nasłał na niego
swojego brata żeby go otruł w szpitalu – powiedział Callen na głos to co
wszystkim nie dawało spokoju.
W tym czasie rozdzwoniła się
komórka kapitana.
- Tak?
/- No nareszcie!/ - Sheridan mógł
usłyszeć głos zdenerwowanej Sue /- Posłuchaj, ten gość nie chciał wykończyć
detektywa Deeksa tylko agentkę Blye, to ona była celem!/
- Jesteś tego pewna?
/- Chief! Chyba wiem co widziałam./
- Ale to nie ma sensu… - zaczął
kapitan, ale przerwało mu wejście Steve’a, który przyniósł wyniki z badań
próbki trucizny.
- Według wyników jest to bardzo
rzadka trucizna, nie działa od razu. Człowiek któremu zostanie wstrzyknięta ta
trucizna może męczyć się nawet kilka miesięcy w strasznych bólach, no chyba, że
w przeciągu 48 godzin od podania trucizny zażyje antidotum – streścił Sloan.
- Antidotum istnieje? –
zainteresował się Matt
- Tak, przynajmniej teoretycznie,
jest jeszcze trudniejsze do zdobycia niż ta trucizna – odpowiedział Steve
przeglądając dokumentację z laboratorium.
- To by miało sens – powiedział w
końcu Sheridan, który skończył rozmawiać z Sue i teraz kierował się do wyjścia
– Dzwoniła do mnie Susan, celem Ruslana nie był Deeks, tylko agentka Blye.
Po tej bombie wszyscy czym
prędzej pognali do swoich wozów.
Szpital, w tym samym czasie
W szpitalu wszystko już wróciło
do normy po nieudanym zamachu. Podczas gdy Sue rozmawiała z kapitanem, Kensi
postanowiła się trochę rozejrzeć. Gdy Susan wróciła do pokoju Deeksa i nie
zobaczyła w nim agentki Blye przy łóżku detektywa zaczęła się martwić.
- Gdzie agentka Blye? – spytała
Deeksa
- Gdzieś wyszła, chyba się trochę
rozejrzeć – odpowiedział Marty.
- To nie dobrze, bardzo nie
dobrze – powiedziała Sue i wybiegła z sali.
- Hej ale o co chodzi! – próbował
się jeszcze dowiedzieć Deeks, ale policjantka już go nie usłyszała.
Parking przed szpitalem
Kensi właśnie wyszła przed
budynek szpitala żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Lubiła obserwować budzące
się do życia miasto, dochodziła właśnie 6 rano.
Nagle drogę zajechał jej van z
którego wyskoczyła dwójka ludzi, próbowali wciągnąć ją do samochodu, jednak ona
zaczęła się bronić, kopnęła jednego w brzuch, niestety drugi zaszedł ją od
tyłu. Kensi zaczęła się szarpać. Z auta wysiadł trzeci mężczyzna, sądząc po
jego postawie był to szef pozostałej dwójki, wyciągnął broń i już wycelował w
agentkę, nagle można było usłyszeć strzał, nie pochodził on jednak z broni
napastnika, bo to właśnie on osuwał się martwy na ziemię. Blye natychmiast
wykorzystała chwilę nieuwagi gościa, który ją trzymał i wywinęła mu się,
wyciągnęła swoją broń w tej samej chwili w której jej napastnicy podnosili się
z ziemi, bez chwili wahania strzeliła do obu. Pozbierała się z ziemi i
obejrzała za siebie z tyłu tuż przy wejściu stała porucznik Kozakiewicz z
bronią w ręku. Policjantka podbiegła do Kensi, aby upewnić się, że nic jej nie
jest.
- Nic ci nie jest? – zapytała z
troską Sue
- Nie nic – odpowiedziała jej
agentka, chciała jeszcze coś powiedzieć, ale pod szpital właśnie podjechali ich
przyjaciele.
- No to chyba sprawę mamy
zamkniętą – podsumował Sheridan obrazek jaki zobaczyli przed szpitalem, na co
wszyscy wybuchli śmiechem.
Komenda, chwilę później
- Vakar, czeczeński terrorysta –
przedstawił twarz widniejącą na ekranie, w sali na komendzie, Matt.
- Chciał cię dopaść bo myślał, że
doprowadzisz go do syna i żony – zwrócił się do Kensi, Callen.
- Nic by mu z tego nie wyszło, zniknęli trzy dni po
tym jak ulokowałam ich w nowym miejscu, nie mam pojęcia gdzie teraz są.Koniec rozdziału trzeciego.
PS. Teraz Angel zaczął wymyślać nowe rozdziały, które będą traktować o... no właśnie jeszcze nie jest to do końca sprecyzowane, więc może to trochę potrwać nim coś nowego wkleję :D
Sfora
niedziela, 5 października 2014
Rozdział 3 cz.2
Szpital Miejski 2 godziny
później
Dwie godziny po operacji Deeks w
końcu postanowił wrócić do żywych, co okazało się dla niego dość bolesne bo
wraz ze świadomością wrócił też straszny ból w klatce piersiowej.
- Ow – mogły usłyszeć na
powitanie Kensi i Susan, które cały ten czas siedziały w jego pokoju – Czyli
jednak nie umarłem, a miałem taki piękny sen – zaczął słabym, sennym głosem.
- Zaraz zawołam lekarza –
oznajmiła Sue i szybko wyszła z pokoju, dając tym samym Kensi możliwość
porozmawiania z Deksem, w końcu są partnerami.
- Jak się czujesz? – pierwsza
odezwała się Kensi
- Jakby mnie ktoś postrzelił…
- Nic dziwnego zważywszy na to,
że dwie godziny temu jeden z moich kolegów wyciągnął z pana 2 pociski –
przerwał rozmowę mężczyzna, lekarz sądząc po kitlu, który miał na sobie –
Jestem doktor Mark Sloan – przedstawił się – muszę pana przebadać i sprawdzić
opatrunki – zwrócił się do detektywa – jeśli mogę prosić panią o wyjście –
powiedział spokojnie do Kensi.
- Oh, tak oczywiście –
odpowiedziała trochę zmieszana agentka i skierowała się do wyjścia.
- Dobrze, jak się pan czuje,
panie Deeks? – zapytał Mark, gdy już zostali sami – I proszę o szczerość –
upomniał detektywa, dobrze zna ten typ ludzi, sam ma syna policjanta i wiele
razy musiał użyć podstępu aby dowiedzieć się jak Steve naprawdę się czuje.
- Obolały, zmęczony, jak to po
postrzale – odparł Deeks, słychać było w jego głosie nutę zmęczenia – Zaraz.
Sloan? Jest pan krewnym Steve’a Sloana?
- Jestem jego ojcem.
- No tak, coś wspominał, że jego
ojciec jest lekarzem.
- Znasz mojego syna?
- Poznaliśmy się podczas jednej
sprawy…
- Dobrze, ale teraz muszę pana
jeszcze przebadać – przerwał tą rozmowę Mark – a potem musi pan odpocząć.
Porozmawiamy kiedy indziej – powiedział dr Sloan, przystępując do badania
swojego pacjenta.
Tymczasem na zewnątrz sali Kensi
rozmawiała przez telefon z Callenem.
- Jesteś tego pewien?
/- Tak, Erick przesłał nam
nagranie z kamer. Zostań w szpitalu, pilnuj Deeksa./
- Jasne, ok. Do zobaczenia.
/- Trzymaj się/
Gdy agentka Blye odłożyła telefon
podeszła do niej porucznik Kozakiewicz, w ręce trzymała jakąś kartkę, wyglądało
to na listę. Sue widząc pytający wzrok Kensi pospieszyła z wyjaśnieniami.
- To lista osób z personelu
szpitala oraz jego znajomych i policjantów, których będziemy mogły przepuszczać
przez te drzwi – wskazała na salę w której leżał Deeks i podała kartkę Kensi –
Chief, to znaczy kapitan Sheridan rozmawiał już z panną Lange, razem ustalili,
że najlepiej będzie ustawić ochronę przed salą detektywa Deeksa. Na razie to
będziemy my, a później zobaczymy.
Chwilę później, okolice
parku
- To tutaj – oznajmił Steve –
gdzieś tu powinien być ten wóz…
- Jest tam – Kelly wypatrzyła
sedana – i chyba nawet widzę jednego z tych gości – wskazała parking przy
wejściu do parku. Rzeczywiście to był jeden z tych, Callen go rozpoznał z
nagrania.
- Ok. Kelly weź agenta Callena i
rozejrzyjcie się po parku, ten drugi pewnie gdzieś tu jest. Ja zajmę się tym
gościem – rozkazał partnerce Sloan.
- A ja nie mam tu nic do
powiedzenia? – wtrącił się G. Steve i Kelly popatrzyli tylko na siebie
porozumiewawczym wzrokiem.
- Nie! – odpowiedzieli równo.
- Dobra agenciku idziemy –
Donovan pociągnęła za sobą trochę osłupiałego Callena. G zaczął zastanawiać się
skąd u licha ona ma w sobie tyle werwy.
W czasie gdy Steve obezwładnił
niczego nie podejrzewającego bandziora przy aucie, Kelly i G nie mieli tak
łatwej roboty. Co prawda dość szybko znaleźli drugiego poszukiwanego, ale ten
też ich spostrzegł i zaczął uciekać. Pościg za nim skończył się gdy wybiegł z
parku na ulicę wprost pod koła rozpędzonego minivana. Zginął na miejscu.
Kelly i Callen opowiedzieli całą
historię Steve’owi. Sloan nie był z tego zbyt zadowolony, chciał dopaść obu
gości, którzy ośmielili się strzelać do policjanta, w dodatku tak dobrego jak
Deeks. On i detektyw Marty Deeks współpracowali przy kilku sprawach, zawsze
była to owocna współpraca. Nie byli przyjaciółmi, ale dobrymi kolegami po fachu
na pewno można by ich nazwać.
Komenda, 3 godziny później
Callen, Steve i Kelly zajęli się
przesłuchaniem strzelca, podczas gdy pozostali nadal siedzieli nad starymi
sprawami Deeksa.
Przesłuchanie podejrzanego,
którego schwytali nie wiele im dało. Został wynajęty, ale nigdy nie spotkał się
z klientem, ten kontaktował się z nimi telefonicznie, a kasę za robotę mieli
dostać w parku, ale najwidoczniej anonim, który ich wynajął nie kwapił się z
zapłatą za robociznę. Jedyna ciekawa informacja jaką udało im się uzyskać to
fakt, że mieli tylko postrzelić Deeksa, a nie go zabić.
Reszta ekipy kapitana oraz Sam
przeglądali stare sprawy Deeks całe pięć godzin i nic, kompletnie nic nie
znaleźli. Stara sprawa handlarza bronią – nic, sprawa była przejęta przez FBI;
Morderstwo matki i dwójki dzieci – morderca, ojciec siedzi w więzieniu poza tym
nie miał by funduszy na wynajęcie żadnych zbirów; Następnie seryjny morderca
„Snake” – siedzi w zakładzie psychiatrycznym, kompletnie stracił kontakt z
rzeczywistością… Przejrzeli akta 10 morderstw, 3 spraw z handlarzami narkotyków,
2 sprawy z handlarzami bronią i 1 podpalenie, ale nie znaleźli choćby malutkiej
podpowiedzi kto mógłby za tym stać.
- Poddaję się! – wykrzyknął, już
mocno sfrustrowany Matt – Może to wcale nie jest zemsta za którąś z tych spraw,
może chodzi o którąś z spraw NCIS.
- Może masz rację – podchwycił
temat Sam – Muszę zadzwonić do Hetty – wyją komórkę i wybrał numer, wstał i
wyszedł za drzwi aby spokojnie porozmawiać z przełożoną. W drzwiach minął się z
porucznik Donovan, która przyniosła wstępny raport z przesłuchana podejrzanego
z parku.
- Niewiele nam to dało, goście
zostali wynajęci. Wiemy tylko, że to mężczyzna. Niestety telefon, na który
dzwonił zleceniodawca zginął razem z drugim podejrzanym pod kołami samochodu –
zaraportowała Kelly – Co dziwne detektyw Deeks nie miał zostać zabity, gość
którego Steve aresztował w parku twierdzi, że nikt nie miał zginąć, ich
zlecenie dotyczyło postrzelenia detektywa Deeksa, sprzedawca zginął bo strzelec
spanikował.
- Świetnie, no po prostu świetnie
– zaczął się denerwować kapitan – Ktoś wynajmuje ludzi, żeby postrzelić
policjanta, przy okazji ginie niewinna osoba. O co tu chodzi?! – powiedział
bardziej do siebie niż pozostałych w pokoju. W tym czasie Sam wrócił do środka.
- Hetty kazała mi pojechać po
akta spraw w których Deeks brał udział. Będę za jakieś 15 minut – powiedział
tylko i pozbierał swoje rzeczy.
W tym samym czasie w sali
przesłuchań, już po wyprowadzeniu podejrzanego, zostali tylko Steve i Callen.
Ten drugi nie mógł już dłużej wytrzymać, coś nie dawał mu spokoju.
- Powiedz, poruczniku Sloan,
znasz Deeksa? – w końcu zadał pytanie.
- Poznaliśmy się podczas jednej z
spraw, nie jesteśmy wielkimi przyjaciółmi, ale dobrymi kolegami z pracy –
odpowiedział Steve.
- Nie wiesz może czy Deeks ma
jakąś rodzinę? – to drugie pytanie padło zanim G mógł pomyśleć co mówi. On tego
nie wie, a przecież się przyjaźnią, z drugiej strony Sloan zna go dłużej.
- Z tego co wiem to jego rodzice
nie żyją już od kilku lat, ale wspominał coś o siostrze, chyba mieszka z
rodziną w Kanadzie czy gdzieś – wyjaśnił Steve – Myślałem, że się przyjaźnicie
– powiedział jeszcze po chwili namysłu.
- Cóż dopiero zaczynamy naszą
znajomość – stwierdził G, sam nie wie czy chciał bardziej przekonać Sloana czy
siebie. Tak naprawdę wcześniej nie interesował się tym czy jego koledzy z
drużyny mają jakieś rodziny.
***
Wszedł do szpitala niezauważony,
zawsze tak pracował, wtapiał się w otoczenie, teraz było to o wiele prostsze, w
szpitalu roiło się od młodych studentów, którzy o tej porze roku zawsze
odbywają zajęcia teoretyczno-praktyczne w szpitalu. Zważywszy na jego młody
wiek i dość przeciętną, nie rzucającą się w oczy, przynajmniej w LA, twarz
łatwo mógł wmieszać się w grupę studentów, którzy akurat towarzyszyli doktorowi
Sloanowi. Plan wprost idealny, wmieszać się w otoczenie, dotrzeć do
odpowiedniego pokoju, wstrzyknąć ofierze truciznę, którą udało mu się przemycić
ze sobą, wrócić do grupy i przy pierwszej nadarzającej się okazji uciec ze
szpitala jak najdalej można. Tak to był idealny plan.
***
Szpital, sala detektywa Deeksa
- Jak się czujesz? – zapytał G
Deeksa. Razem z Samem wyrwali się na chwilę z komendy, na której przeglądali
wszystkie sprawy NCIS, w których uczestniczył detektyw, aby odwiedzić kolegę w
szpitalu.
- Mam dość! Czy wy wszyscy znacie
tylko to jedno pytanie? Słyszę je codziennie chyba ze sto razy.
- Dochodzi do siebie – zauważyła
nieco rozbawiona Kensi.
- To dobrze - stwierdził Sam
- My już musimy lecieć.
Trzymajcie się – powiedział Callen.
- A my porozmawiamy później –
rzucił jeszcze Sam na odchodne do Deeksa.
- Zapytaj kiedy siostra Debby
mnie wykąpie – zwrócił się Marty do Kensi, ale tak głośno żeby G i Sam mogli to
usłyszeć.
- Tak zdecydowanie wraca do
siebie -powiedziała Blye do wychodzących
agentów.
***
Jednak plan nie był tak doskonały,
nie dał rady dostać się do pokoju, alby dopaść swoją ofiarę, za dużo ludzi
kręciło się w pobliżu aby bezpiecznie mógł wykonać zadanie. Schował się w
schowku na odpowiednim piętrze, miał szczęście jego kryjówka była naprzeciw
pokoju w którym znajdował się jego cel. Poczeka tu do zmroku, będzie mniej
personelu i zero odwiedzających, będzie musiał pozbyć się tylko obstawy swojego
celu, po to właśnie wziął nóż, sprytnie ukryty w pustej podeszwie buta. Wykona
to zadanie, jego brat będzie z niego dumny.
***
CDN.
sobota, 4 października 2014
Rozdział 3 cz.1
Jako, że jest to tak jakby jeden rozdział, ale za duży żeby wkleić go całego na raz, podzieliłam go na trzy części. Rozdział jest już cały poprawiony i gotowy do wrzucenia na bloga, więc możecie spodziewać się cd. całkiem niedługo :D
***
Rok wcześniej.
Los Angeles, Siedziba OSP
Agentka Kensi Blye weszła do
biura w dość dobrym humorze gdyż ostatnio nie mieli żadnych grubszych spraw.
- Cześć chłopaki – przywitała się
z Samem i Callenem.
- Cześć – odpowiedział G – A
gdzie zgubiłaś partnera?
- Znowu się spóźnia? – zapytał, z
rozbawieniem Sam.
Kensi nie miała nawet okazji
odpowiedzieć, bo w ich obszarze biurowym pojawiła się Hetty.
- Mam złe wieści –zaczęła – Deeks
został postrzelony.
- Kiedy? – pierwszy zapytał Sam.
- Dziś rano, w sklepie przy
Calvert Boulevard.
- Co z Deksem? – odezwała się w
końcu Kensi.
- Został przewieziony do Szpitala
Miejskiego, właściciel sklepu niestety zmarł na miejscu – odpowiedziała Hetty.
- Jedziemy tam – zadecydował
Callen.
- Nie – sprzeciwiła się Hetty –
właśnie go operują, wasze umiejętności przydadzą się na miejscu zbrodni.
- OK. – powiedział G i razem z
Samem zaczęli się zbierać.
Kensi została przy swoim biurku.
Patrzyła na puste miejsce naprzeciwko.
- Muszę być przy nim, to mój
partner!
- Myślę, że doceni twoją obecność
gdy się obudzi – powiedziała Hetty po namyśle – idź, Callen i Sam poradzą
sobie.
Na miejscu zbrodni
Callen i Sam właśnie podjeżdżali
na miejsce, w tym samym czasie pod sklepem działała już policja.
- Kto tu dowodzi – spytał G
jednego z funkcjonariuszy.
- Sam kapitan Sheridan –
odpowiedział zapytany wskazując przy tym na dwóch mężczyzn rozmawiających na
uboczu.
- Dzięki – podziękował Sam i
razem z partnerem udali się w wskazanym kierunku.
- Szukamy kapitana Sheridana –
odezwał się pierwszy G.
- To ja – odpowiedział starszy z
mężczyzn – A panowie są?
- Agent Hanna, NCIS – przedstawił
się Sam – a to agent Callen – tu wskazał na swojego partnera.
- Po co tu NCIS? Zamordowany nie
był marines – odezwał się młodszy policjant – A postrzelony to policjant.
- Detektyw Deeks jest łącznikiem
policji z NCIS – wyjaśnił koledze funkcjonariusz, który właśnie dołączył do
grupy – Kapitanie, to nie był rabunek. Co prawda z kasy zniknęła gotówka, ale
kasetka pod ladą jest nienaruszona.
- Może jej nie zauważyli –
wtrącił Callen
- Była widoczna, w dodatku jest
przenośna, najzwyklejszy model – odpowiedział policjant – jest w niej z jakieś
2000 dolarów.
- Czyli mamy tu morderstwo z
przypadkowym postrzeleniem policjanta, albo usiłowanie morderstwa policjanta i
morderstwo cywila – zaczął kapitan – pewnie nie zrezygnujecie ze sprawy –
zwrócił się do agentów.
- Nie ma mowy, Deeks to nasz
kumpel – zapewnił Sam, Callen tylko kiwnął głową na znak, że zgadza się z
partnerem.
- Więc chyba czeka nas wspólne
śledztwo – stwierdził kapitan.
- Chief! – do zebranych podbiegła
młoda policjantka – Wszyscy świadkowie zgodnie twierdzą, że widziało 2 młodych
mężczyzn, latynosi, jak wsiadali do niebieskiego sedana, odjechali w stronę
centrum – złożyła raport kapitanowi. Dopiero teraz zauważyła stojących obok G i
Sama – O cześć! – Przywitała się – Kto to jest? – znów zwróciła się do kapitana.
- Agenci NCIS, będziemy razem
prowadzić śledztwo – odpowiedział jej młody policjant, który wcześniej
rozmawiał o czymś z kapitanem, a teraz siedział na krawężniku z laptopem na
kolanach – Chief, mam nagranie z kamer – zwrócił się do kapitana – wygląda na
to, że czekali na detektywa Deeksa, chodziło im o niego…
-Chwila, moment! Chcesz
powiedzieć, że tak po prostu wyciągnąłeś nagrania z kamer tylko przy pomocy
laptopa? – zdziwił się Callen.
- Jasne, to bułka z masłem –
odpowiedział zapytany, tak jakby to było coś oczywistego.
- Kozakiewicz przestań się
popisywać – upomniał go Sheridan – Dobra ludzie zbierajcie się wracamy na
komendę – zwrócił się do swoich podwładnych kapitan – Jeśli chcecie się tu
rozejrzeć to proszę bardzo – powiedział jeszcze na odchodne do agentów –
Zabieramy wszystkie dowody do nas. Będziemy czekać.
- Jak to zabieracie wszystkie
dowody? – zaczął Callen.
- Zabieramy dowody, zgodziłem się
na wspólne śledztwo tylko dlatego, że Deeks z wami pracuje. Pamiętajcie jednak,
że nadal jest policjantem, a gość który zginął to cywil, nie wojskowy. Nie ma
więc, żadnych podstaw abyście to wy przejęli dowody i dowodzenie w dochodzeniu
– wyjaśnił spokojnie kapitan, poczym wsiadł to auta i odjechał w stronę
komisariatu.
Szpital Miejski
Kensi nie lubiła szpitali, nie
ważne jak nowoczesne i dobrze wyposażone były, to nadal szpitale. Podeszła do
stanowiska pielęgniarek.
- Przepraszam, szukam detektywa
Deeksa, podobno został tu przewieziony.
- Detektyw Deeks jest właśnie
operowany – oznajmiła pielęgniarka – bez obaw jest w dobrych rękach. Może pani
poczekać przed salą operacyjną.
- Dziękuję – odpowiedziała Kensi
i udała się w wskazanym kierunku.
Pod drzwiami sali siedziała już
jakaś kobieta, której agentka nie znała.
- Hej – przywitała się z
nieznajomą – jesteś kimś z rodziny?
- Ja? Nie. Jestem z policji,
porucznik Susan Kozakiewicz – przedstawiła się tamta.
- Agentka Kensi Blye, NCIS. Deeks
jest moim partnerem – wyjaśniła Kensi
- Myślałam, że jest policjantem.
- Jest łącznikiem LAPD i NCIS.
- Oh. Nie wiedziałam, w LA jestem
dopiero od 2 miesięcy… Kapitan kazał go pilnować, mogą wrócić żeby dokończyć
robotę.
W końcu z bloku operacyjnego
wywieźli Deeksa. Sue od razu zaczęła pytać o jego stan. Kensi patrzyła tylko na
nieprzytomnego partnera.
- Jess, co z nim? – zapytała
Kozakiewicz młodego lekarza.
- Dwa postrzały. Jeden w klatkę, na
szczęście ominął płuco, drugi uszkodził żebra, ale na szczęście nie sięgnął
serca. Mały kaliber. Wyliże się – odpowiedział rzeczowo Jesse – Czy ma jakąś
rodzinę?
- Nie mam pojęcia… Agentko Blye?
– zwróciła się Susan do Kensi, która cały czas była jakby nieobecna.
- Proszę? Przepraszam, o co
pytaliście?
- Pytałem, czy detektyw Deeks ma
jakąś rodzinę? – zapytał jeszcze raz Jesse.
- Ja… - zaczęła Kensi, kiedy
uświadomiła sobie, że tego nie wie, w ogóle nie zbyt wiele o nim wiedziała –
Nie wiem.
Komisariat
- Nie wieżę, że Hetty przyznała
rację kapitanowi! – denerwował się Callen
- Tylko, że kapitan Sheridan miał
rację – przyznał Sam – i tak dobrze, że zgodził się na nasz udział w śledztwie.
Właśnie wtedy rozdzwoniła się
komórka Callena.
- Co jest Erick? – odebrał
telefon, upewniwszy się wpierw kto dzwoni.
- Wygląda na to, że ten gliniarz
miał rację. Goście czekali na Deeksa. Sami zobaczcie nagranie – odpowiedział
Erick i przesłał im nagranie na telefon Callena.
G i Sam nachylili się nad komórką
aby zobaczyć nagranie.
Wyraźnie było widać, że to nie
był zwykły napad, bandyci weszli do sklepu 10 minut przed pojawieniem się w nim
Deeksa, zastraszyli właściciela, wyciągnęli pieniądze z kasy i zamiast uciec,
jeden z nich przyczaił się pomiędzy regałami, a drugi pilnował sprzedawcę. Po
10 minutach pojawił się Deeks, zachowywał się normalnie, jak zawsze o czymś
gadał (niestety nagranie było bez dźwięku), obrócił się w stronę lady i wtedy
zauważył broń w dłoni człowieka stojącego przed nią. Detektyw rzucił się na
mężczyznę z pistoletem i próbował mu go wyrwać. Wtedy drugi z rabusiów wyłonił
się z pomiędzy regałów, celując prosto w plecy Deeksa, podczas gdy ten szamotał
się jeszcze z pierwszym, sprzedawca najwyraźniej próbował ostrzec detektywa, bo
chwilę po tym gdy coś powiedział zginął od strzału w głowę. Wystrzał zaskoczył
Deeksa, który odwrócił się i wtedy został postrzelony pierwszy raz, upadł na
podłogę, facet, z którym jeszcze chwilę temu się szamotał, wstał, wziął swoją
broń i postrzelił detektywa drugi raz…
Obaj panowie patrzyli jeszcze
chwilę w ciemny ekran telefonu, to co zobaczyli zmotywowało ich jeszcze
bardziej do działania, znajdą ludzi za to odpowiedzialnych, nawet jeśli oznacza
to jedynie pomoc w policyjnym śledztwie. Muszą więc zacząć od spotkania z
kapitanem i jego ludźmi.
Weszli do pokoju, który został im
wskazany przez jednego z mijanych policjantów. W środku był już kapitan
Sheridan oraz trójka policjantów, których poznali na miejscu zbrodni.
- O witam panowie – powitał ich
kapitan – to są moi ludzie, którzy zajmą się tą sprawą – tu wskazał na
siedzących przy stole ludzi – kolejno, porucznik Steve Sloan, porucznik Kelly
Donovan oraz porucznik Matt Kozakiewicz – przedstawił swoich podwładnych,
kapitan – A to – tu zwrócił się do policjantów – są agenci G Callen i Sam Hanna
z NCIS.
- Steve, Kelly sprawdźcie czy
znaleźli jakiś trop tych gości – rozkazał podwładnym Sheridan – A my zajmiemy
się przeglądaniem starych spraw detektywa Deeksa, no chyba, że któryś z panów
agentów chce pojechać z moimi ludźmi – zwrócił się z zapytaniem do Sama i
Callena.
- Ja z
miłą chęcią pojadę – odpowiedział szybko Callen, jakoś nie widziało mu się
siedzenie nad papierami, wolał działać. Wyszczerzył się jeszcze do Sama i
powędrował za Sloanem i Donovan.
CDN.
Subskrybuj:
Posty (Atom)