środa, 31 grudnia 2014
czwartek, 25 grudnia 2014
sobota, 6 grudnia 2014
Rozdział 7
Oto jest, taki prezent na Mikołaja :D
I trzymajcie kciuki, bo przede mną jeszcze dużo poprawiania i jeszcze więcej spisywania przygód Aniołków...
***
Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, biuro dyrektora Higginsa
- Więc przenosi mnie pan do Los
Angeles? – spytał młody agent siedzący naprzeciw dyrektora
- Tak. Agent Simms niebawem wraca
na służbę, a obaj dobrze wiemy, że CHAOS to grupa 4 osobowa – odpowiedział
rzeczowo dyrektor
- Tak wiemy – przytaknął młody
agent spuszczając przy tym wzrok, nie chciał aby Higgins zobaczył jego żal. Był
rozżalony, ale nie wiele mógł na to wszystko poradzić. Odkąd usłyszał historię
agenta Carsona Simmsa, wiedział, że długo w CHAOSIE nie zabawi. Wiedział, że
Michael mając do wyboru jego, żółtodzioba, któremu trzeba wszystko tłumaczyć,
jak małemu dziecku, albo Simmsa, doświadczonego agenta i na dodatek przyjaciela
z którym wiele przeszedł, wybierze Simmsa… Może gdyby tak bardzo nie wczuł się
w role agenta bez doświadczenia, teraz sytuacja wyglądała by inaczej… Nie, na
pewno, nie… Zresztą jak niby miałby wytłumaczyć fakt, że umie walczyć prawie
tak dobrze jak Casey, czy kręcić jak Billy, przeszłość jaką sobie wymyślił na
to nie pozwalała, miał być początkującym, bez doświadczenia, teraz już wie, że
to był błąd, mógł rozegrać to zupełnie inaczej, niestety czasu nie da się
cofnąć…
- Będzie pan pracował z agentem
Kortem – z rozmyślań wyrwał go głos dyrektora – ostrzegam pana, agencie
Martinez, Kort to człowiek z którym bardzo trudno się pracuje. Jeśli pan chce
może pan zrezygnować, zrozumiem to.
- Nie. Przyjmuję to stanowisko,
poradzę sobie – odpowiedział Rick z taką pewnością, że zaskoczył tym nie tylko
dyrektora, ale i samego siebie
- Dobrze w takim razie zgłosi się
pan do mnie jutro punkt 8.00, a teraz jest pan już wolny, agencie Martinez.
Rick, nie mając już nic więcej do
powiedzenia, wstał i skierował się do wyjścia. Miał wrócić do domu i spakować
się, jednak gdy wyszedł na korytarz rozdzwoniła się jego „druga” komórka,
wiedział, że jego koledzy z, już byłej ekipy, podłożyli urządzenie podsłuchowe
w jego aparacie, którego używał na co dzień, więc zaopatrzył się w drugi
telefon, którego numer znała tylko mała grupka osób, którym ufał. Spojrzał na
wyświetlacz: Chief
- Cześć, co jest? – przywitał się
z rozmówcą
/- Cześć Rick, będziemy
potrzebowali pomocy w dość delikatnej sprawie – odpowiedział Sheridan bez
ogródek./
- My? –zapytał zaciekawiony
Martinez – albo wiesz co, poczekaj, oddzwonię do ciebie później, jestem jeszcze
w biurze – przerwał rozmowę, bo akurat zauważył zbliżających się członków
CHAOSU, już w komplecie, cała czwórka, agenci Dorset, Collins, Malick i Simms.
/- Ok. To do usłyszenia –
pożegnał się kapitan./
- Cześć.
Nie miał pojęcia co teraz zrobić,
nie miał ochoty teraz z nimi rozmawiać. Co robić?! Pomyślał. Przecież się
spieszy. Musi się jeszcze spakować, nie jest łatwo spakować całe swoje
dotychczasowe życie do walizki w jeden dzień, a właściwie popołudnie. Komórka!
Prawie o niej zapomniał z tego wszystkiego, przecież nie mogą jej zobaczyć,
zwłaszcza jeśli ma przez nią rozmawiać z Sheridanem. Poznał ich na tyle dobrze,
że jest prawie pewien, że będą próbowali podłożyć w niej podsłuch. Może i robi
się paranoidalny, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo, w końcu nie raz włamywali
się do jego domu… Może powinien ich ominąć, a gdy spróbują go zatrzymać,
powiedzieć po prostu, że się spieszy? Zdecydowanie za dużo myślę! Powinienem
działać, w końcu jestem agentem terenowym CIA! Zaczął karcić się w myślach, bo
akurat zauważył, że ucieczka już nie wchodzi w grę, są zbyt blisko, a on cały
czas stoi w miejscu, jak ten kołek…
- Hej Martinez! – krzyknął na
powitanie Collins – Podobno cię przenoszą – Tak jak przystało na budynek
wypchany szpiegami, wszyscy już o wszystkim wiedzą.
- Taa, do Los Angeles, mam
pracować z agentem Trentem Kortem, a teraz wybaczcie ale się spieszę, mszę jeszcze
się spakować – starał się ich zbyć
- Ok. to nie zatrzymujemy –
powiedział tylko Michael i przepuścił go dalej.
Łatwo poszło, to dziwne ale
poczuł się trochę zawiedziony, pracował z nimi prawie przez rok, spodziewał
się, że będą chcieli wiedzieć coś więcej. Po raz kolejny tego dnia poczuł, że
chyba tego nie udźwignie, pozostaje nadzieja, że rozmowa z kapitanem podniesie
go na duchu. Taa nadzieja, tylko to teraz mu został, nadzieja na lepsze jutro.
Jutro zacznie wszystko od nowa, kto wie może ten cały Kort nie będzie taki zły
jak go dyrektor opisuje… i skoro leci do
LA to może uda mu się złapać kontakt z Jessem?
Czwórka agentów patrzyła tylko na
odchodzącego kolegę i rozmawiała między sobą.
- Biedny dzieciak, nawet nie ma
pojęcia w co go Higgins wrobił – powiedział Malick
- Nom Kort to największa świnia w
całym CIA – przytaknął Collins
- Chyba nawet Higgins go nie
lubi, w sumie został dyrektorem całego CIA, dlaczego nie zwolni Korta? –
zastanawiał się na głos Simms
- Bo pomimo, że Kort to świnia,
zawsze doprowadza swoje misje do końca – przyznał Dorset.
Langley, Wirginia, mieszkanie Martineza
Kiedy Rick dotarł do domu, od
razu zadzwonił do Chiefa, coś było na rzeczy skoro to on do niego dzwonił.
/- No Rick szybki jesteś –
przywitał się z nim Sheridan/
- Staram się jak mogę –
odpowiedział Rick – dobra to jakiej pomocy WY potrzebujecie?
/- My to znaczy ja i reszta
Aniołów, właściwie brakuje tylko ciebie, potrzebujemy twojej pomocy w pewnej
sprawie/
- Reszta Aniołów? Wszyscy
jesteście w Seattle?
/-Nie, nie w Seattle, w Los
Angeles/
- Jesteście w Los Angeles? Kiedy
zamierzaliście mnie o tym poinformować?
/- Tak jakoś się złożyło. Nie
było sensu o niczym mówić, przecież ty masz bardzo dobrą posadę w wydziale
CHAOS w CIA…/
- Właściwie już nie…
/- Jak to nie?/
- Zostałem przeniesiony, nie
zgadniesz gdzie.
/- To mnie nie męcz tylko mów!/
- A czy stanie się coś jeśli
poczekacie z tą sprawą jeszcze dzień, może dwa?
/- Czy to znaczy, że lecisz do
LA?/
- Nie inaczej, jutro wylatuję.
/- W sumie możemy poczekać ten
dzień. O której masz samolot?/
- O 11.00
/- Co tak późno?/
- To decyzja Higginsa, mam się
jeszcze u niego stawić przed wylotem.
/ Dobra, to spotkamy się na
lotnisku – pożegnał się Chief i zanim Rick mógł coś odpowiedzieć, odłożył
słuchawkę/
- Na lotnisku? To ja potrzebuję
eskorty policji?
Nazajutrz Langley, Wirginia, Siedziba Główna CIA, korytarz przed biurem
Higginsa
Stawił się, tak jak się umówił z
dyrektorem, punkt 8.00, jednak, jak go uprzejmie poinformował asystent
Higginsa, dyrektor był zajęty. Nie mając nic lepszego do roboty usiadł na
krześle niedaleko drzwi i czekał cierpliwie. Po jakichś 10 minutach Robertson
wyszedł na przerwę, dość wczesną jakby nie patrzeć. Jakąś chwilę później Rick
usłyszał z gabinetu dyrektora odgłosy kłótni?! Podniesiony, kobiecy głos, mogła
by to być kłótnia małżonków, gdyby nie fakt, że Higgins nie ma żony i to co
usłyszał…
- Czy ty nie rozumiesz, że Hunt
nie ma zamiaru ich wypuścić tak łatwo! Potrzebuję tych zwolnień! Henry!
Porucznik Templeton Peck to mój syn!
Czy ta kobieta właśnie powiedział
to co powiedziała? Czy to możliwe? Takie myśli przeleciały przez głowę Ricka
gdy to usłyszał. Oczywiście istnieje taka możliwość! Musi zobaczyć twarz tej
kobiety i znaleźć o niej wszystko co się da, jeśli to co powiedziała to prawda,
będzie musiał powiadomić o tym Tempa… z tego co mówił Chief to Peck jest w LA,
a to oznacza, że w końcu urwał się Stockwellowi, no tak planował to od dawna… W
tym Momocie z gabinety dyrektora wyszła kobieta, pod pachom miała teczkę, na
jej twarzy można było zauważyć lekki, triumfalny uśmieszek, chyba dostała to po
co przyszła. Rickowi udało się jej przyjrzeć dość dokładnie, właściwie mogła by
być matką Tempa…
- O agent Martinez, zapraszam do
gabinetu – zwrócił się do swojego agenta Higgins – Przepraszam za opóźnienie,
stara znajoma prosiła o przysługę, długo pan tu już czeka?
10.00 parking przed Siedzibą Główną CIA
Świetnie została mi godzina do
samolotu, 15 minut na dotarcie na lotnisko, odprawa, to będzie cud jeśli zdążę
na czas. Chyba, że skrócić by czas dojazdu… najwyższy czas sprawdzić ile
pamiętam z kursów z Kampusu! Pomyślał Martinez, po czym wsiadł do samochodu i
jakby nigdy nic odjechał powoli z parkingu, aby potem przyspieszyć. Jechał
jakby się gdzieś paliło.
Lotnisko
- No nieźle z 15 minut zrobiło
się 5 – powiedział zadowolony Rick, dawno tak nie pędził – A teraz na odprawę.
Zostało jeszcze 55 minut, dam radę.
Ach te wspomnienia, jeśli uda mu
się zmylić Korta i jakoś spokojnie porozmawiać z kumplami to dopiero będzie
coś… Jeszcze nigdy, odkąd przeszli na Cherubinową emeryturę, nie mieszkali w
jednym mieście wszyscy razem, oj tak wszystko wskazuje na to, że przyjęcie tego
przydziału to było to! Anioły znowu razem… Będzie musiał pogadać z Mattem,
jeśli ktoś może włamać się na serwer CIA bez pozostawiania śladów to na pewno
jest to Kozakiewicz. Muszą najpierw dowiedzieć się czegoś o tej znajomej
Higginsa, zanim Rick powie Tempowi to co usłyszał, musi być pewien na sto
procent zanim to powie. Istnieje
przecież możliwość, że to pułapka zastawiona przez Stockwella, ten stary
lis wie doskonale, że jeśli ma coś Pecka wywabić z kryjówki to na pewno będzie
to możliwość porozmawiania z matką…
W tym samym czasie, Kalifornia, Los Angeles, biuro CIA
Przy biurku siedział nie kto inny
jak „kochany” przez wszystkich Trent Kort…
- Nowy współpracownik? O nie! Nic
z tego dyrektorze, Trent Kort działa sam! Szybko pozbędę się tego żółtodzioba,
nie takich już wykończyłem! – mruczał do siebie Kort, przeglądając papiery
które właśnie otrzymał od dyrektora z Langley.
Kalifornia, Los Angeles, Lotnisko
- Witam pana kapitana –
powiedział na powitanie Rick, zbliżając się do Sheridana.
- Martinez! Już o tym
rozmawialiśmy, nie jestem twoim przełożonym tylko przyjacielem, więc bez tych
honorów – ten w odpowiedzi skarcił młodego agenta, widać jednak było, że to
tylko żarty.
- Taa ciekawe, to dlaczego mówimy
do ciebie Chief? –droczył się dalej Martinez.
- Bo, mój drogi, byłem waszym
koordynatorem na kilku misjach, pomagałem w Kampusie gdy wy byliście jeszcze
agentami. Ale dlaczego akurat nazwaliście mnie Chief? Tego musisz się
dowiedzieć od przyjaciół – odpowiedział John takim tonem jakby tłumaczył coś
dziecku.
- Dobra, mam tylko godzinę, potem
muszę stawić się w biurze. Więc co to za sprawa? – w końcu zapytał Rick.
- Nie tu, choć do samochodu –
odpowiedział tylko kapitan i obaj ruszyli do wozu Sheridana.
Dom Sheridana, zebranie Aniołów w pełnym składzie
- Więc, jeśli dobrze zrozumiałem,
chcecie wysadzić stary magazyn na wybrzeżu w taki sposób, aby to wyglądało na
wypadek, dodatkowo tak ma się złożyć, że w tym magazynie ma „zginąć” Temp i aby
to wyglądało bardziej wiarygodnie potrzebne jest ciało… - Rick zaczął składać w
całość wszystko co powiedzieli mu przyjaciele - Czy wyście powariowali!
Przecież to jest cholernie niebezpieczne! Pomijając fakt, że nie macie ciała…
- I właśnie dlatego potrzebujemy
twojej pomocy – odpowiedział John nie zważając na wybuch Martineza
- Ok. Mogę skombinować ciało,
mamy szczęście, że gość który dostarcza ciała dla CIA w Los Angeles to były
agent Cheruba – Rick zdołał ochłonąć i od razu zaczął kombinować – Jeśli chodzi
o sam wybuch…
- Chcieliśmy użyć C4, ale po
moich obliczeniach stwierdziliśmy, że to zbyt ryzykowne – wtrącił Matt
- Więc pomyśleliśmy, że może ty,
jako ekspert od ładunków wybuchowych coś wymyślisz – dokończyła za brata Sue
- Nadal uważam, że to zły pomysł,
przecież ładunki wybuchowe to niebezpieczny materiał – nadal powątpiewał Rick –
Ale dobra, jeśli jesteście pewni. Pokaż co tam masz – zwrócił się do Matta, po
czym oboje odeszli na bok, aby w spokoju przeanalizować dane zebrane przez
Kozakiewicza.
- Dobra to skoro mamy już ciało…
- zaczęła Kelly, ale przerwała jej Hayley
- Właściwie to jeszcze nie mamy,
nie wiadomo czy Rickowi się uda je zdobyć.
- Oj nie dramatyzuj, sama
słyszałaś, że gość który dostarcza zwłoki CIA był kiedyś Cherubinem i musimy
trzymać kciuki aby chciał pomóc ziomkom z Kampusu – Tony próbował uspokoić
pesymizm przyjaciółki.
- Oh chodziło mi o to, że kiedy
już będziemy mieć ciało Jess będzie musiał się nim zająć – powiedziała Kelly
spoglądając na Jessa i Tempa, którzy nad czymś dyskutowali…
- Pamiętaj, że miałem złamaną
lewą nogę, a na prawej mam bliznę, którą zarobiłem w Zatoce… - Peck wyliczał
wszystkie swoje urazy już chyba po raz setny
- Temp! Znam listę twoich chorób
i urazów praktycznie na pamięć! Codziennie mnie tym zamęczasz, uspokój się
wszystko będzie tak jak trzeba – uspokajał go Travis i skierował się w stronę
stolika przy którym odbywała się narada
- Łatwo ci mówić, to nie ma być
twój sobowtór trup – krzyknął za nim Temp
Rick i Matt w końcu skończyli
wszystkie obliczenia i też dołączyli do reszty.
- I jak chłopaki? – zwróciła się
do nich Sue
- Powinno wszystko grać –
odpowiedział jej brat
- Czyli co? Teraz tylko potrzebne
nam to ciało – powiedział Sheridan
- Zobaczę co da się zrobić, ale
teraz muszę lecieć i tak jestem już spóźniony – stwierdził Rick
- Powiedz, że się trochę zgubiłeś
– poradziła mu Kelly
- A tak właściwie to z km
będziesz pracował? – zapytał Tony
- Z Trentem Kortem – odpowiedział
Rick, sądząc po minie DiNozza to nazwisko było mu znane – Znasz go?
- Niestety miałem tą nieprzyjemność… omal nie wysadził
mnie w powietrze. Radzę ci uważnie go obserwować, gość nie przywykł do
działania z kimś, do tej pory był solowym agentem, który, co tu dużo mówić, nie
jest zbyt lubiany nawet w CIA, z tego co wiem – dał mu dobrą radę Tony.
Subskrybuj:
Posty (Atom)